Jacek Kaczmarski - kopia wierszy z blogu "ŚWIAT POEZJI" z lat 2008-2017

Wyniki wyszukiwania frazy Jacek Kaczmarski

Golz – Stracony raj
do wygnania z raju  Golz - Stracony raj



- Chodziłeś po dolinach i ogrodach
Najdoskonalszy swego władcy twór
Kwiatowy pył osiadał ci na stopach
Twarz chłodził tresowany wiatr
Zwierzęta grzały cię puszystą sierścią
W źrenicy tańczył strumieni błysk
A w zamian za to tylko posłuszeństwo
Uległość wobec Pana
Więcej nic
Tylko pokora wobec bezwzględnego nieba
Miłość do tego tylko co potrzeba
A ja nie mogłam bezczynnością żyć upojną
I zrobiłam to czego nie wolno
- Zrobiłaś – to się daje odczuć
Kaleczę sobie palce na kamieniach
A plecy jeszcze czują Archanioła miecz
I płaczesz idąc w dół po zboczu
U mojej szyi płaczesz ze zmęczenia
I nie masz nawet sił na starcie brudnych łez
- Dałam ci rozkosz
- Dałaś ból
– Dałam ci dumę
- I wstyd
– Więc powiedz po co jeszcze każesz mi iść z sobą
Skoro nie cierpisz mnie i drwisz?

- Utraciłem raj
– Więc po bezdrożach pójdziesz nie czekając cudu
Utraciłem raj
– I będziesz walczył o każdy życia dzień
- Utraciłem raj
– Na próżno czekać będziesz końca swoich trudów
Utraciłem raj
– Nie będziesz miał nikogo oprócz mnie

- Utraciłam raj
- Do końca nie zapomnę ci tej winy
 Utraciłam raj
- Będziesz cierpiała razem ze mną licząc dni
- Utraciłam raj
- I będę bił cię będę krzywdził bez przyczyny
- Utraciłam raj
– Jesteś słabością moją więc mi dodaj sił

- Pomóż mi przejść przez strumień
Rękę daj
– Utraciliśmy
Utraciliśmy
Utraciliśmy
Raj

Agnieszka Żak-Biełowa – Love
Agnieszka ŻAK-BIEŁOWA

Swój żywot niewesoły
Pędzili w jednej wsi
Od gumna do kościoła
Brat dobry i brat zły
 
Lecz żaden z nich nie wiedział
Wszak jednej byli krwi
W kim Bóg w kim diabeł siedział
Kto dobry a kto zły
 
Więc wyruszyli w drogę
Wszak drogą życie jest
Bark w bark i noga w nogę
Ten święty i ten bies
 
Aż doszli na rozstaje
Gdzie rozstać przyszło się
Nie wiedząc jak się zdaje
Co dobre a co złe
 
Przez lata wędrowali
Ten sam i tamten sam
Aż znowu się spotkali
U wsi rodzinnej bram
 
Lecz tak już niepodobni
Jak dwa dwóch śniących sny
Bo złym się stał brat dobry
A dobrym stał się zły
 
Więc kłócą się namiętnie
Pyszniąc się życiem swym
I patrzy wieś niechętnie
Nie wiedząc kto jest kim
1990
w oknie filmu Dom Starych Kobiet

Co noc w domu na przeciw
Jedno okno się świeci
Kiedy inne już dawno pogasły,
Siedzę w oknie i patrzę,
Jak w ogromnym teatrze
Na to światło samotne i jasne.
 
W prostokącie okiennym
W twardych ramach i ciemnych
Jakiś człowiek się rusza ospale.
Jego ruch nieudany,
Gest z kontekstu wyrwany,
Jego głosu nie słychać tu wcale.
 
Co noc w domu naprzeciw
Jedno okno się świeci
Kiedy inne już dawno pogasły.
Siedzę w oknie i patrzę,
Jak w ogromnym teatrze
Na to światło samotne i jasne.
 
Gdy patrzyłem na niego
W oknie uwięzionego,
Posłusznego wśród nocy swej musztrze,
Pomyślałem niepewnie,
Nieważnie i sennie,
Że tam patrząc przeglądam się w lustrze.

Do jacka kaczmarskiego 2

Stałem wśród tłumu rzymskiej ulicy, krzyczałem też jakieś słowa.
Nad nami cesarz i dostojnicy w szatach swych purpurowych.
Szczytu sięgało to uniesienie, gdzieniegdzie lśniła już broń!
Gdy nagle, jakby ponad tym wrzeniem, Cesarz wzniósł swoją dłoń.
 
Zagrzmiały trąby! Bębny i kotły! Zalśniły czerwień i złoto!
Kwaśne nastroje jakby wymiotło. Zakrzyknęliśmy z ochotą!
– On tu jest prawem! On tu jest siłą! On sprawiedliwość wymierza!
No i powiedzcie, jak można było nie krzyczeć mu: „AVE CAEZAR!!!”
 
Stałem wśród tłumu w gotyckiej kaplicy, w mroku ktoś perorował.
Nad nami biskup i dostojnicy w szatach swych purpurowych.
Szczytu sięgało to uniesienie, aż łomotała skroń!
W oczy strzeliło ołtarza lśnienie, a biskup podniósł dłoń!
 
Zagrzmiały groźnie wielkie organy, zadrżały złote lichtarze!
Wszyscy padliśmy wnet na kolana, a potem padliśmy na twarze!
Ach ta wspaniałość tego kościoła! Ta wiara, co życie dała!
I powiedzcie, jak tu nie wołać: „BOGU NIECH BĘDZIE CHWAŁA!!!”
 
Stałem wśród tłumu w centrum stolicy, twarze wznieśliśmy ku górze.
Pierwszy Sekretarz i dostojnicy stali w chorągwi purpurze.
Szczytu sięgało już uniesienie, choć potu dławiła woń,
Gdy pierwszy sekretarz w pozdrowieniu do góry wzniósł swą dłoń!
 
Zagrzmiały rozwieszone głośniki wśród domów ze szkła i stali,
A myśmy na to wznosili okrzyki! Transparentami machali!
Te hasła! Flagi których nie zliczę – do dumy dość dają powodów!
No i powiedzcie, jak tu nie krzyczeć: „PROGRAM PARTII PROGRAMEM NARODU!!!”

1974
George Christakis
George-Christakis 03

Dokąd nas zaprowadzisz, Panie
Bez bagażu i bólu głowy
I gdy nic nam na drodze nie stanie
Czy będziemy mogli zacząć na nowo

Bo wiesz, u nas nie zawsze jest słońce
Choć przed deszczem nas chroni parasol
Czasem jednak przemoczy nam serca
Inny deszcz, co spływa po twarzy

Więc nas zabierz bez tych uśmiechów
Co dzień rano zostawianych w lustrze
I bez śniadań, w pośpiechu by zdążyć
Na kolejny autobus do jutra

Bo my tu tak do jutra, do zaraz
Do pierwszego i do wakacji
Rozliczając geniuszy z geniuszu
A zjadaczy chleba z kolacji

Więc już jutro zaprowadź nas, Panie
Bez bagażu i bólu głowy
I gdy nic nam na drodze nie stanie
Spróbujemy zacząć na nowo

golabek_niebo_promienie

Gdy człek szykuje się do snu
Na łożu śmierci kładąc ciało
Nikt towarzyszem nie jest mu,
Choćby tysiące przy nim stało.
Gdy ręce prześcieradło drą,
A łzy się w oczach kręcą szczerze -
Choć wokół przyjaciele są -
Nikt się z nim w drogę nie wybierze.
Gdy konał Macedoński Lew
Targając przepocone łoże,
Wiedział, że próżny jego gniew,
Że nikt mu teraz nie pomoże.
Że choć imperium wielkie ma
Co sięga hen po krańce świata -
To umrzeć musi tego dnia,
Choć nie do śmierci jego lata.
Gdy Leonidas z wojskiem swym
Zatrzymał Persów, choć zasłynął,
Choć trzystu ludzi zginęło wraz z nim -
Samotnie tracąc życie – zginął.
„Przechodniu zechciej Sparcie rzec
Że wierni leżym tu jej syny”…
Żołnierz skazany jest na śmierć
Niepewny dnia ani godziny.
Samotnie geniusz mrze i łotr,
Choć z nimi ginie ludzi tłuszcza,
A u bram nieba święty Piotr
Do raju pojedynczo wpuszcza.
I snują się samotni, źli,
Choć wkoło ptaszki koncertują -
Śmierć im się w nocy własna śni,
Swój własny los rozpamiętują.
1975


do wiersza Jacka Kaczmarskiego-crop
On ją dostrzegł nagle, ona go dojrzała
I świat im zniknął z oczu, jak z dmuchawca puszek.
Ciało – jak powietrza – zapragnęło ciała
I czujnie się jęły obwąchiwać dusze.
Tyle niepewności i odwagi tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…

Liczyli razem gwiazdy, biedronki i ptaki,
Bo na siebie liczyć nie śmieli na razie.
Każdy gest – sygnałem, każdy uśmiech – znakiem,
Los – szyderczym szyfrem, astrologią wrażeń.
Tyle prawd przewrotnych i tajemnic tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…

Aż wręczył jej tulipan: prężny, łebski, gładki,
Purpurą nabrzmiały, jak płonącym mrokiem.
A ona na to róży rozchyliła płatki,
By spłynęły po nich życionośne soki.
Tyle tkliwych lęków w nieuchronnej sile!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…

Misterium energii – wulkan, błyskawice,
Szramy po pazurach i chwalebne sińce;
Zachłanną bachantkę skrzesał z bladolicej,
Ona – z trubadura – swego barbarzyńcę.
Tyle zapamiętań  i  przebudzeń tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…

Gniazdo i pisklęta, spełnione pragnienia,
Uznali więc, że teraz stać ich już na wszystko:
Za dnia naprawiali usterki istnienia,
Nocą przy kominku strzegli paleniska.
Tyle dobrej woli, próżnych trudów tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…

On ją zaczął zdradzać, choćby i w marzeniach,
Ona drżała – czując cudzych oczu dotyk…
Czas im siebie skąpił na wspólne olśnienia,
W bitwy się zmieniały codzienne kłopoty.
Tyle w nich oskarżeń i winy w nich tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę.

I dopadł ich spokój. Ani się spostrzegli -
Już grzali zziębłe stopy, choć wygasł kominek.
I jeszcze z nawyku stare kłótnie wiedli,
Gdzie miłość błądziła, jak zbędny przecinek.
Tyle niespełnienia i przesytu tyle!
Ale już wiedzieli, że tylko przez chwilę…

Aż jemu się zmarło i ona w ślad za nim
Odeszła między gwiazdy, ptaki i biedronki.
Wszak byli na wieczność w sobie zakochani,
Nie cierpiąc nawet w kłótniach najkrótszej rozłąki.
Tyle było życia – konania w nich tyle…
Ani nie poczuli, że tylko przez chwilę.

22.2.2001
starozytnosc_egipt_m1


Czy jestem Sarą, czy gram Sarę?
Odpowiedź znaleźć muszę sama,
Nim wejdę w Faraona harem
By lud ocalić Abrahama.
Nim władcę uwieść się postaram
Tak, by nie wiedział, mnożąc dary,
Że żoną Abrahama – Sara,
Abraham mężem Sary.
Czy spełniam tylko wolę męża,
Który z piękności mej korzysta -
Czy poświęceniem – los zwyciężam
I z poniżenia – wstaję czysta?
Czy jestem tylko garścią piasku
Rzuconą w oczy Faraona
By jego żądzę zmienić w łaskę
Kiedy już uśnie w mych ramionach,
Czy tarczą ludu moje ciało
Przed władzą gniewu i pożądań
Żeby za rozkosz swą – Faraon
Zapłacił w wołach i wielbłądach?
Czy jestem ciałem, czy wyborem?
Ogniem, czy źródłem ognia – żarem?
Igraszką losu, czy motorem?
Czy jestem Sarą, czy gram Sarę?
Gdy wrócę i przed ludem stanę -
Czy w twarz mi plunie, czy przyklęknie?
„Gram w kiepskiej sztuce – życiem zwanej,
Lecz chciałabym w niej zagrać – pięknie…”
Hendrick Terbrugghen – Grajek













(wg G. Brassensa)
 Grajek flet drewniany miał,
Na zamku raz koncert swój dał.
Król w nagrodę za piękną grę -
Dał herb mu i uśmiechnął się.
- Nie chcę herbu Jaśnie Panie -
Grajek rzekł zdecydowanie -
Gdy w kieszeni herb będę miał,
Coraz więcej wciąż mieć będę chciał -
Cały świat opuści mnie -
Świat mi powie – sprzedałeś się.

Skromna, biedna kapliczka ma,
Zbyt nędzna i szara się zda.
Już nie ugnę swoich nóg,
Gdy zgromi mnie z kościółka Bóg.
Mszy zapragnę zamawianej,
Mszy w katedrze odprawianej -
Gdy już będę z Biskupem na ty,
Gdy odpuści mi grzechy i sny -
Cały świat opuści mnie -
Świat mi powie – sprzedałeś się.

Izba ma, gdziem przyszedł na świat,
Okaże się celą bez krat.
Pryczę swą, gdzie pchły gryzą w brzuch -
Zamienię na jedwab i puch.
I zamienię moją norę
Na szlachecki zgrabny dworek -
A gdy dwór ten już będę miał,
Coraz więcej wciąż mieć będę chciał
Cały świat opuści mnie,
Świat mi powie – sprzedałeś się.

Potem będę się wstydził mej krwi -
I przodków – że biedni i źli.
Potem zobaczycie mnie,
Jak uciec z przeszłości swej chcę.
Mieć zapragnę wówczas śliczne
Drzewo genealogiczne,
Gdy błękitną krew będę miał,
Coraz więcej wciąż mieć będę chciał -
Cały świat opuści mnie,
Świat mi powie – sprzedałeś się.

I poślubić nie będę chciał
Tej, której już serce swem dał.
Żadnej z tych, co ścierają kurz
Swych uczuć nie daruję już.
Za to wezmę do domu swego
Córkę Granda Hiszpańskiego -
Gdy księżniczkę będę już miał,
Coraz więcej wciąż mieć będę chciał -
Cały świat opuści mnie -
Świat mi powie – sprzedałeś się.

Grajek, co drewniany flet miał
Zbiegł z zamku, gdzie koncert swój dał.
Bez zaszczytów, herbów i szat,
Bez sławy powrócił w swój świat.
Do swej chaty, do rodziny,
Do swych przodków, do dziewczyny,
Nikt nie powie o nim źle,
Nikt nie powie, że sprzedał się.
Wy osądźcie, bo to nie żart,
Ile dzielny ten grajek był wart. 

Pośród nas żyją ci, co przeżyli
Choć przeżyć przecież nie mieli prawa
I jeszcze cieszą się z każdej chwili
Którą ich los im zostawia

Żyją wyrokom wieku na przekór
Wieku, co siejąc śmierć – sam umiera
Rano po mleko drepczą do sklepu
I sadzą dęby na skwerach

Prawem kaduka, w drodze wyjątku
Niepowtarzalni, jak starodruki
Żyją co dzień, dzień w dzień – od początku
I troszczą się o prawnuki

Przegapił Hitler, pogardził Stalin
Nie dały rady – zawał, prostata.
Czytają, czego nie przeczytali
I wciąż ciekawi są świata

Nie pysznią się – bliźniacy stulecia
Że ich nie dorzucono do stosu
Ich życie ma się powtórzyć w dzieciach
- Jesteśmy częścią kosmosu!

Częścią kosmosu – popiół we włosach
Popiół tych wszystkich, co nie przeżyli
Nieusuwalna pamięć, jak osad
Spalonej kolekcji motyli

Czasem się z losem godzi czas
Mleko i motyl, dąb w rozkwicie
Ci, co przeżyli – żyją wśród nas
Tak obrażonych na życie
21.8.1997



   
Jacek Kaczmarski
Nadzieja „śmiełowska”
Rozpryskiem kropli, psiej sierści dreszczem
Jak deszcz mijamy i – bez nas dnieje…
Jaką tu żywić nadzieję jeszcze?
Jaką tu jeszcze żywić nadzieję?
Że przetrawieni krzywdą – powstaną
Skruszą się ci, co na niej wyrośli;
Że można żrącą szyderstwa pianą
Otworzyć oczy sprawiedliwości?
Że pierwsza miłość będzie jedyną,
Że dobre chęci brukują – niebo,
Że woda może zmienić się w wino,
Kamień nie musi mylić się z chlebem?
Rozpryskiem kropli, psiej sierści dreszczem
Jak deszcz mijamy i – bez nas dnieje…
Jaką tu żywić nadzieję jeszcze?
Jaką tu jeszcze żywić nadzieję?
Że młodość w życiu się nie rozmyje,
Życie nie będzie tylko więdnięciem,
Że umrze pięknie – co pięknie żyje
I że po śmierci przetrwa w pamięci?
- Że można jasno dostrzec w ciemności
Co złe – co dobre, co pył – co diament;
Odrzucić pierwsze, drugie ugościć
W sercu, gdzie włada ład – a nie zamęt?
By żyć – nie żywiąc ławic pętaków
I nadaremno nie wzywać nieba -
Trzeba wciąż żywić nadzieję jakąś,
Wbrew sobie – sobą żywić ją trzeba.
14.2.1995

  
Jacek Kaczmarski

Piosenka o radości życia

Nie szkodzi, że po wódzie ciężka głowa
Nie szkodzi, że od dymu w płucach rzęch
Nie szkodzi, że przed ludźmi się nie schowasz
Życiem się ciesz – dopóki jeszcze jest

Nieważne, że po nocach usnąć trudno
Nieważne – wyje gdzieś skopany pies
Nieważne – gorycz w ustach masz paskudną
Życiem się ciesz – dopóki jeszcze jest

Pluń na to, że cię wszyscy opuścili
Pluń na to, że cię czeka krwawy chrzest
Pluń zwłaszcza, że ci zęby dwa wybili
Życiem się ciesz – dopóki jeszcze jest

Co z tego, że nic nie masz, choć się starasz
Co z tego, że o pewnych sprawach wiesz
Co z tego, że położą cię na marach
Życiem się ciesz – dopóki jeszcze jest

To nic, że prawie nie ma czym oddychać
To nic, że skończyć z tobą może jeden gest
To nic, że drzwi otworzą ci wytrychem
Życiem się ciesz – dopóki jeszcze jest

To prawda – chcieć to móc – a chce się tyle!
To prawda, że już blisko raju bram!
Jedno mnie martwi (chociaż cieszę się, że żyję)
Komu za taką radość podziękować mam?!

1977

  


Jacek Kaczmarski

O demokracji

Niejeden z nas położył łeb
Za sprawę dobrą i za złą
By królem mógł być byle kiep
Co pisze śliną,zamiast krwią.

Tyle się złachmaniło dusz
Za sens istotny – kto jest – kto,
Że nie odnajdziesz ani rusz
Tego, kto wprost nazywa zło.

Mordy, pyski, twarze,lica
W słusznej sprawie rozwrzeszczane:
Dla nas Kraj! Dla nas Stolica!
Wiwat wszystkie stany!

Nie byle jaki zgiął się kark,
Nie znikąd pobłądziła myśl,
Z nie byle jakich spływa warg
Jad, który jadłem ma być dziś.

Takie już oczy w oczy łżą!
A tacy martwi bronią snu!
Takie już piękne ręce drżą
By się nie stało To -i Tu!

Lica, pyski, mordy,twarze,
W których słuszna sprawa grała:
Dla nas Bóg! Dla nas ołtarze!
Wiwat – darmo chwała!

Więc tak, czy owak będzie sąd,
Przed którym stanie byle kto.
By błędem się odciskał błąd,
By złem się odciskało- zło.

Taki czy inny zwiśnie stryk,
Zatańczy frajer,mędrzec, Żyd
I nie zrozumie nigdy nikt
Skąd duma w skrusze,w pysze – wstyd.

Lica, pyski, twarze,mordy
Słuszną sprawą napędzane:
Dla nas hymny i katorgi!
Wiwat święte rany!



Jacek Kaczmarski

Zegar

Krzyczący „Wolność!” – kręcą pęta
Krzyczący „Męstwo!” – drżą ze strachu
Kto woła „Pamięć!” – nie pamięta
Krzyczącym „Łaska!” – śni się szafot.
„Mądrość” – odmienia język durnia
„Uczciwość” sławi przeniewierca
O spokój apeluje furiat
O dietę z warzyw – ludożerca.

W nakręcanym codziennie zegarze
Wskazówki dawno odpadły
A ciężary nieznanych wydarzeń
Na dwoje wróżą z wahadła…

Krzyczącym „Siła!” – głos się łamie
Krzyczący „Wierność!” -pozdradzali
Kto woła „Prawda!” – zwykle kłamie
Krzyczący „Wielkość!” – tacy mali
„Jawność!” obwieszcza głos z ukrycia
Żądają reguł gry – szulerzy
Głosują śmierć obrońcy życia
Do wiary wzywa – kto nie wierzy.

W nakręcanym codziennie zegarze
Wskazówki dawno odpadły
A ciężary nieznanych wydarzeń
Na dwoje wróżą z wahadła…

O godność woła upodlony
O skruchę – pycha strojna w ornat
O ciszę – kto w ruch wprawia dzwony
O honor – skroń kuloodporna.
„Ja!” – piszczy w ciżbę wprasowany
„My!” – kto się własnych boi dążeń
Ten co czci miłość – niekochany
Kto ma nadzieję – pętlę wiąże.

W nakręcanym codziennie zegarze
Wskazówki dawno odpadły
A ciężary nieznanych wydarzeń
Na dwoje wróżą z wahadła.
Gdy zapętli się czasu nić -
Zacznie bić…


        

      W 69 rocznicę zbrodni katyńskiej. 


                      

           
BALLADA  KATYŃSKA
tekst piosenki Katyń – Jacek Kaczmarski
Ciśnie się do światła niby warstwy skóry,
tłok patrzących twarzy z pod ruszonej darni,
spoglądają jedna zza drugiej do góry,
ale nie ma ruin
to nie gród wymarły
raz odkryte krzyczą zatęchłymi usty
lecą sobie przez ręce wypróchniałe w środku
w rów co nigdy więcej nie będzie już pusty,
ale nie ma krzyży
to nie groby przodków
sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy ,
po miskach czerepów robaków gonitwy,
zgniłe zdjęcia, pamiątki, mapy miast i wsi ,
ale nie ma broni,
to nie pole bitwy,
może wszyscy byli na to samo chorzy,
te same nad karkiem okrągłe urazy,
przez które do ziemi dar odpłynął boży,
ale nie ma znaków,
że to grób zarazy,
jeszcze rosną drzewa które to widziały,
jeszcze ziemia pamięta kształt buta, smak krwi,
niebo zna język którym komendy padały,
nim padły wystrzały, którymi wciąż brzmi,
ale są świadkowie, żywi więc stronniczy
zresztą by ich słuchać, trzeba wejść do zony,
na milczenie tych świadków może pan ich liczyć
pan powietrza i ziemi i drzew uwięzionych
oto świat bez śmierci
świat śmierci bez mordów
świat mordów bez rozkazów
rozkazów bez głosu
świat głosu bez ciała
i ciała bez Boga
świat boga bez imienia
imienia bez losu
jest tylko jedna taka świata strona
gdzie coś co nie istnieje wciąż o pomstę woła
gdzie już śmiechem nawet mogiła nieczczona
dół nie ominięty dla orła sokoła
„O pewnym brzasku,
w katyńskim lasku,
strzelali do nas sowieci.”
 
Jacek Kaczmarski
                          Ptak

Wypadłem z klucza dzikich ptaków
Kiedy lecieliśmy wśród chmur
Tak w środku nocy ucichł łopot bliskich skrzydeł

I tylko w błyskawicy blasku
Ukośnie lśni ulewy szum
I wszystko trzeba czuć bo nic nie widać

Niełatwo wznieść się ponad burze
Z ciężką wilgocią mokrych piór
Ale nie można dać do ziemi się przylepić

Głos bliski lotu nie uskrzydli
Pozostał tylko ostry ból
I nim jedynie jeszcze można się pokrzepić

Więc lecę porażony chłodem
Niedługo będzie trwał ten lot
Bo ziemia nieba dnem a spadam coraz głębiej

Mówią że wróżę niepogodę
Podczas gdy mój schrypnięty głos
Przyciąga wzrok i zgina szpony jastrzębiom
 
1978
 
Jacek Kaczmarski
…………………….Dobre rady Pana Ojca

Słuchaj młody ojca grzecznie
A żyć będziesz pożytecznie.
Stamtąd czekaj szczęśliwości,
Gdzie twych przodków leżą kości.

Nie wyjeżdżaj w obce kraje,
Bo tam szpetne obyczaje.
Nalej ojcu, gardło spłucz
Ucz się na Polaka, ucz.

One Niemce i Francuzy
Mają pludry i rajtuzy.
Niechrześcijańską miłość głoszą
I na wierzchu jajca noszą.

Pyski w pudrach i w pomadkach,
Wszy w perukach, franca w zadkach.
Nalej ojcu, gardło spłucz
Ucz się na Polaka, ucz.

Cudzoziemskich ksiąg nie czytaj,
Czego nie wiesz – księdza pytaj.
Ucz się siodła, szabli, dzbana,
A poznają w tobie pana.

Z targowiska nie bierz złota -
To żydowska jest robota.
Nalej ojcu, gardło spłucz
Ucz się na Polaka, ucz.

Twoja sprawa – strzec ojczyzny,
Czyli własnej ojcowizny.
Nie wiesz, gdzie się czai zdrada -
Uczyń zajazd na sąsiada.

Jak już musisz być w stolicy
Patrz, co robią politycy.
Na elekcjach dawaj kreskę
Nie za słowa, a za kieskę.

Nalej ojcu, gardło spłucz
Ucz się na Polaka, ucz.

Bierz od wszystkich z animuszem,
Dawaj na mszę za swą duszę.
Bóg cnotliwe czyta chęci
I zachowa je w pamięci.

Żeń się młodo, dzieci rób
By miał kto o twój dbać grób.
Tu przez wieki twoje dziady
Dały nauk tych przykłady.

Tu przez wieki twoje wnuki
Nie przepomną tej nauki.
Nalej ojcu, gardło spłucz
Ucz się na Polaka, ucz.

Taką stoi Polska racją
Na pohybel innym nacjom!
 
6.1.1993

Jacek Kaczmarski

 

Wywiad z emerytem”

- Młody człowieku, niech pan mi nie baja
Co złe, co niesłuszne, a co niewłaściwe.
Myśmy oddali siebie w służbę kraju
Nie po to by nas karcić, albo by podziwiać.

Państwo – to ład, a ład – to jest władza.
Proszę nie zgrywać Hamleta przede mną.
Hamlet dla prywaty swą ojczyznę zdradzał,
Jego protest był tylko histerią daremną.

My psychikę ludzką widzimy na wylot.
Każdy w sobie kryje szał i niepokorę.
Najtrwalsze się państwa do upadku chylą,
Jeżeli się przed tym nie obronią w porę.

Po to my jesteśmy, byliśmy, będziemy,
Sumienie społeczeństwa i karząca ręka.
Naprawdę o wszystkim nazbyt wiele wiemy,
Żeby się zawahać, gdy fundament pęka.

Kara stołka? Paznokcie? Bicie? Twarde łoże?
Nadużycie siły? Kapturowe sądy?
Jeśli ktoś dla przekonań życie oddać może -
Cóż mu po paznokciach, kiedy ma poglądy?

Owszem, czuję gorycz, gdy się nas oskarża,
Gdy się nienawidzi, albo nie docenia.
Ale to naszej pracy nieodłączna marża,
Którą płacimy za rację istnienia.

Nasz czas zawsze wraca, bo nasz idealizm
To jedna wielka czynu filozofia.
Od początku świata świat się ciągle wali,
A nie da się powstrzymać upadku bez ofiar.

To wszystko na razie, młody przyjacielu.
Jest pan dowodem na to, że to my rację mamy.
Niech każdy po swojemu podąża do celu.
Tymczasem – do widzenia. Jeszcze się spotkamy.


15.9.1987
Dziś 17 września – 69 rocznica napadu przez wojska radzieckie na Polskę.
  
„Ballada wrześniowa”
Długośmy na ten dzień czekali
Z nadzieją niecierpliwą w duszy
Kiedy bez słów Towarzysz Stalin
Na mapie fajką strzałki ruszy.
Krzyk jeden pomknął wzdłuż granicy
I zanim zmilkł, zagrzmiały działa.
To w bój z szybkością nawałnicy
Armia Czerwona wyruszała!
A cóż to za historia nowa?
Zdumiona spyta Europa.
Jak to? To chłopcy Mołotowa
I sojusznicy Ribbentropa.
Zwycięstw się szlak ich serią znaczy,
Sztandar wolności okrył chwałą.
Głowami polskich posiadaczy
Brukują Ukrainę całą.
Pada Podole, w hołdach Wołyń,
Lud pieśnią wita ustrój nowy,
Płoną majątki i kościoły
I Chrystus z kulą w tyle głowy.
Nad polem bitwy dłonie wzniosą
We wspólną pięść, co dech zapiera –
Nieprzeliczone dzieci Soso,
Niezwyciężony miot Hitlera.
Już starty z map wersalski bękart,
Już wolny Żyd i Białorusin,
Już nigdy więcej polska ręka
Ich do niczego nie przymusi.
Nową im wolność głosi „Prawda”,
Świat cały wieść obiega w lot,
Że jeden odtąd łączy sztandar –
Gwiazdę, sierp, hakenkreuz i młot.
Tych dni historia nie zapomni,
Gdy stary ląd w zdumieniu zastygł
I święcić będą nam potomni
Po pierwszym września – siedemnasty.
I święcić będą nam potomni
Po pierwszym – siedemnasty.
Jacek Kaczmarski

 

Legenda o miłości 
……………………………….. Jacek Kaczmarski
On ją dostrzegł nagle, ona go dojrzała
I świat im zniknął z oczu, jak z dmuchawca puszek.
Ciało – jak powietrza – zapragnęło ciała
I czujnie się jęły obwąchiwać dusze.
Tyle niepewności i odwagi tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…
Liczyli razem gwiazdy, biedronki i ptaki,
Bo na siebie liczyć nie śmieli na razie.
Każdy gest – sygnałem, każdy uśmiech – znakiem,
Los – szyderczym szyfrem, astrologią wrażeń.
Tyle prawd przewrotnych i tajemnic tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…
Aż wręczył jej tulipan: prężny, łebski, gładki,
Purpurą nabrzmiały, jak płonącym mrokiem.
A ona na to róży rozchyliła płatki,
By spłynęły po nich życionośne soki.
Tyle tkliwych lęków w nieuchronnej sile!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…
Misterium energii – wulkan, błyskawice,
Szramy po pazurach i chwalebne sińce;
Zachłanną bachantkę skrzesał z bladolicej,
Ona – z trubadura – swego barbarzyńcę.
Tyle zapamiętań i przebudzeń tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…
Gniazdo i pisklęta, spełnione pragnienia,
Uznali więc, że teraz stać ich już na wszystko:
Za dnia naprawiali usterki istnienia,
Nocą przy kominku strzegli paleniska.
Tyle dobrej woli, próżnych trudów tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę…
On ją zaczął zdradzać, choćby i w marzeniach,
Ona drżała – czując cudzych oczu dotyk…
Czas im siebie skąpił na wspólne olśnienia,
W bitwy się zmieniały codzienne kłopoty.
Tyle w nich oskarżeń i winy w nich tyle!
Żadne nie wiedziało, że tylko przez chwilę.
I dopadł ich spokój. Ani się spostrzegli -
Już grzali zziębłe stopy, choć wygasł kominek.
I jeszcze z nawyku stare kłótnie wiedli,
Gdzie miłość błądziła, jak zbędny przecinek.
Tyle niespełnienia i przesytu tyle!
Ale już wiedzieli, że tylko przez chwilę…
Aż jemu się zmarło i ona w ślad za nim
Odeszła między gwiazdy, ptaki i biedronki.
Wszak byli na wieczność w sobie zakochani,
Nie cierpiąc nawet w kłótniach najkrótszej rozłąki.
Tyle było życia – konania w nich tyle…
Ani nie poczuli, że tylko przez chwilę.



Brak komentarzy




Brak komentarzy: