Jonasz Kofta - kopie wierszy blogu "ŚWIAT POEZJI" z lat 2008-2017

Wyniki wyszukiwania frazy Jonasz Kofta

do KOFTY 9
Jak pięknie by mogło być
Na ziemi wiecznie zielonej
Wystarczy wiedzieć, gdzie wstaje świt
I pójść, i pójść w tę stronę
Wśród szczęku broni, zgiełku spraw
Krzyczą Kasandry wszystko wiedzące:
Tu mądrość świata na nic się zda
Tu trzeba umieć spojrzeć w słońce
Jak pięknie by mogło być
Ziemia jest wielką jabłonią
Starczy owoców, wystarczy cienia
Dla tych, co pod nią się schronią
Jak pięknie by mogło być
Bo przecież jesteśmy ludźmi
Jest sen zbyt straszny, aby go śnić
Obudźmy się, obudźmy!
Wśród krwi, pożogi toczy się gra
Codziennie jest Sąd Ostateczny
Tu mądrość świata na nic się zda
Musimy znów stać się dziećmi
Jak pięknie by mogło być
Ziemia jest wielką jabłonią
Starczy owoców, wystarczy cienia
Dla tych, co pod nią się schronią
Jak pięknie by mogło być…
Przecież tak dobre jest życie

Andrew Artroshenko
Andrew Atroshenko 5 










Już słońca wschód, początek dnia, 
biały poranek obiecuje dobre chwile nam. 
Jesteś mój, ale czy wiesz, 
co jeszcze z twoich ust usłyszeć chcę. 
Daj mi słowo, słowo niezwykłe, 
co jutro zakwitnie jak sad, tak jak sad. 
W sercu schowam, przejść wtedy mogę 
przez ogień i wodę, bo wiem, że je mam. 
Oczu mową dawno nazwane, zwyczajne i znane tak trwa. 
Daj mi słowo, chcę w nie uwierzyć, 
chcę z tobą je przeżyć, już czas. 
Dzień chyli się, nadchodzi chłód, 
nie uwierzyłeś jeszcze, miły, w białą magię słów. 
A ja to wiem, gdy cisza trwa, 
co nie nazwane jest, ucieka nam. 
Daj mi słowo, słowo niezwykłe, 
co jutro zakwitnie jak sad, tak jak sad. 
W sercu schowam, przejść wtedy mogę 
przez ogień i wodę, bo wiem, że je mam. 
Oczu mową dawno nazwane, zwyczajne i znane tak trwa. 
Daj mi słowo, chcę w nie uwierzyć, 
chcę z tobą je przeżyć, już czas.
do wiersza kofty




Wieloryb był wielki
I gębę miał wielką
Co żarła, parskała i pluła
Ku chwale bebechów
Ryczała piosenki
Na resztę zaś była totalnie nieczuła
Póki wieloryb nie zeżarł Jonasza
Był wesolutki i pewny siebie
A teraz wszystko go przestrasza
Bo co ma w środku, nie wie. Nie wie.
Bo skąd mógł przewidzieć
Że zagryzł prorokiem?
Gdy Jonasz się wewnątrz rozgościł
To zaczął rozmyślać
Wśród mroków głębokich
Nad dosyć istotnym problemem wolności
Bo jak nie będziesz myśleć, Jonasz
To w wielorybim brzuchu skonasz
Nie wszystko można po prostu zjeść
Zjeść można formę, trudniej treść
Ale najtrudniej idee
Nie wszystko można po prostu zżuć
Zżuć można gumę, kotlet, gwóźdź
Lecz niejadalne są nadzieje
Z nadzieją można wiele znieść
Choć ty mnie masz gdzieś
To ja mam cię gdzieś…
I czkał wieloryb
I nie mógł przełknąć
Bo Jonasz ideą uskrzydlon
Postawił w przełyku
Mu kilka barykad
I jeszcze od środka wymyślał od bydląt
Konwulsje ciskały
Po falach kolosa
A koniec zabawy był raczej zabawny
Wyrzygał proroka
Pod jasne niebiosa
Dialektyki pancerz miał Jonasz niestrawny
Nie po to ballada
By stare dziś prawdy
Że przemoc przegrywa w obliczu idei
Powtarzać, gdy wszyscy
Znudzeni doprawdy
Bo dawno wiedzieli, bo nieraz widzieli
Śpiewałem balladę
Bo prawda popłaca
Gdy świat jest obmową zatruty
By nikt z was nie mówił:
„Znów dzisiaj wygląda
…taki… jakiś… wypluty”

10302111_706441896083378_2202532373470254525_n
fot. Aldona Zaleska
Chciałbym umieć
Być jak wiatr
I rozumieć cały świat
Obok drogi
Słuchać długo
Co mi powie
Szelest traw
Chciałbym odejść
Odejść tam
Gdzie naprawdę będę sam
Nad płynącą wolno strugą
Swoich dni obmyśleć plan
Być wszędzie
Gdzie nas nie ma
To temat na poemat
Tam gdzie nas nie ma
Staje czas
Być wszędzie
Gdzie nas nie ma
Tęsknota jest
Jak trema
Wpisuje w schemat
Wolny wiatr
Chciałbym umieć
Być jak wiatr
I rozumieć cały świat
Obok drogi
Słuchać długo
Co mi powie
Szelest traw
Nad płynącą wolno strugą
Swoich dni obmyśleć plan
Gdzie mnie nie ma
Pójdę tam
Do stracenia wiele mam
Swą bezsenność w wielkim bloku
Szary bezsens swoich spraw
Kiedyś pójdę
Minę próg
Nagie pole
Siana stóg
Uspokoję swój niepokój
Moją drogą
Wiele dróg 
SAM_3069














Największym artystą
Jest przypadek
Gdy rzeczywistość
Bije cię w zadek
Nim wyobraźnia się w formę
Przyoblecze
Widzisz wyraźnie
Jak mało wiesz człowiecze

Fakt taki stworzy
Nie dzieło czy eksponat
Bo sztuka może
Psu wypaść spod ogona
Gdy biorą w łeb
Teorie twe najrzadsze
Nie wściekaj się
Że życie jest bogatsze

Zarozumialcze
Najprostszą dam ci radę:
Największym artystą
Codziennym artystą
Złośliwym artystą
Jest przypadek

Ktoś rozlał atrament
To bukiet czarnych róż
Ta na suficie plama
To mapa ciepłych mórz
Na pianę piwa
Opada gradem
Kwiat z kasztanowca
Koło budki
Wielkim artystą jest przypadek
Człowiek artystą jest malutkim

Twoje paletko zrudziałe
W jesień tak późny las
Za oknem tańczy gałąź
Wachlarz dalekich gwiazd
Twoja dziewczyna
Ma usta blade
Jak Primavera
Boticellego
Wielkim artystą jest przypadek
Każe prawdziwym powstać piegom

Zarozumialcze
Najprostszą dam ci radę:
Największym artystą
Codziennym artystą
Złośliwym artystą
Jest przypadek

Tamara Łempicka
lempicka.3jpg



Najpiękniejsze są miłości, których nie ma
Które jutro może przyjdą albo nie
Najpiękniejsze są miłości, których nie ma
Światło z nieba nie wiadomo jak i gdzie

Najpiękniejsze są miłości niewiadome
Nie wiadomo kiedy, gdzie, dlaczego, jak

Niewiadome może wyjść zza rogu domu
Więc się nie zdziw, kiedy ciebie porwie wiatr

I jak długo jeszcze będziesz na nią czekał
może tydzień, może miesiąc, może więcej
Wszystko jedno co się stanie, najpiękniejsze jest czekanie
Uwierz w prawdę wyśpiewaną w tej piosence

Tylko kiedyś, może jutro, może dalej
Coś się zmieni, może ci przybędzie lat
I obejrzysz się przez ramię, powiesz że piosenka kłamie
Mówi pamięć, że nieprawda że jest tak

Najpiękniejsze są miłości, które były
Są jak stare wino kiedy płynie czas
Najpiękniejsze są miłości, które były
Taka chwila przyjdzie na każdego z nas

Najpiękniejsze są miłości przedawnione
Dnia któregoś stwierdzisz taki prosty fakt
Może trochę brak Ci siły, może świat nie taki miły
I już nie chcesz by cię porwał wiatr

Agnieszka Szyfter-crop
 Agnieszka Szyfter


Nie mówmy więcej o tym.
Nie wierzę już w powroty
Że słowa, uśmiech, dotyk
Odzyskają smak
To już zagrany dramat
Ja jestem nie ta sama
Nie mogę dłużej kłamać
Na nic to się zda
Zbyt wiele dotąd nas łączyło
By został tylko popiół, sól
Ale to dawno nie jest miłość
Wyzwólmy się z fałszywych ról
Wyzwólmy się z fałszywych ról
Nie mówmy więcej o tym
Nie wierzę już w powroty
Że słowa, uśmiech, dotyk
Odzyskają smak
To tylko słowa, słowa
Że można znów od nowa,
Że można znów próbować
Z sobą razem być
Jak ty beze mnie, ja bez ciebie
Dziś o tym nie wie żadne z nas
Dziś najważniejsze znaleźć siebie
Każde do swoich pójdzie gwiazd,
Każde do swoich pójdzie gwiazd 


OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jerzy Zgorzałek
„Kolejowy świt”

Na wszystkich dworcach świata
W poczekalniach, na peronach
Każda rozmowa o życiu
Zostaje niedokończona

Podróżni różni
Nic się nie różnią
Na dworcach każdy
Staje się próżnią

Jest tak jak wszędzie
Szczęście, nieszczęście
Tylko, że w pędzie
Tylko, że częściej

Na wszystkich dworcach świata
Daleką drogą olśnienie
Toczysz się losu koleją
Po swoje przeznaczenie

Suma powrotów i pożegnań
Daje w efekcie zero
Niektórym życie jak pociąg
Niektórym życie jak peron
Wsiadają, wysiadają
W bufetach piwem się raczą
Przyjeżdżają, odjeżdżają
Płaczą

Gubią się, odnajdują
Walizy taszczą
Zjadani, wypluwani
Dworców studrzwiową paszczą

Niech wszystko działa
Zgodnie z rozkładem
Pociąg odchodzi
Ja, nie pojadę 

David Alfaro Siqueiros3
David Alfaro Siqueiros
Żyją tacy faceci
Że my przy nich jak dzieci
Znają życie
I mają swój plan
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie
Jak boleśnie zazdroszczę ja wam
Wy pijecie bez kaca
Do was przeszłość nie wraca
Nie spełnionych nadziei goryczą
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie
Jestem jednym z tych, co wam źle życzą
Przenikliwi jak kornik
Trudne lekcje historii
Odrabiacie na parę lat naprzód
Dawno już na tym świecie
Byłoby tak, jak chcecie
Tylko tacy, jak ja, wszystko spaprzą
Każdy z was jest sam w sobie
Podmiot, przedmiot i obiekt
Wszystko skute solidną obręczą
Mocni ludzie, co żyć potraficie
Za was inni się pocą i męczą
Żyją tacy faceci
Że my przy nich jak dzieci
Wątpliwości nas żre gorzka rdza
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie
Jak boleśnie zazdroszczę wam ja
Wszyscy wy jak te bogi
Macie ręce i nogi
Kopem bronisz, co łapą zachapiesz
Magia szklanych ekranów
Zmienia ich rację stanu
W rację siadu na własnej kanapie
By wam przyznać co wasze
Nie napluję wam w kaszę
Zawiść swoją na chwilę ukrócę
Ech, wy ludzie, co żyć potraficie
Gówno wiecie, co to jest życie
Ale za to się znacie na sztuce


Nie każdy może być malarzem
Jak być artystą, to już wielkim
Stąd nieszczęśliwi pacykarze
Patrzą na świat przez dno butelki
Ja w długim życiu paru znam
Dlatego młody przyjacielu
Dobrze mieć zbiorek pustych ram
Dzisiaj już trudno mieć kolekcję
Bo na to są muzea wielkie
A nawet dobre reprodukcje
Są niczym innym jak papierkiem
Przez całe swoje życie chciałem
Mieć którąś z Rubensowskich dam
Co jesień moją by ogrzała
Dlatego nie zbierałem ram…
… Żałuję

Bo dobra rama, proszę pana
A dobra rama, rzadka gratka
Jest tym, czym harem dla sułtana
A dla poety czysta kartka
Zamyka ci kawałek świata
A resztę imaginuj sam
Więc radzę, jeszcze tego lata
Niech pan poszuka pustych ram

Obrysowany fragment ściany
Sczerniały ramy starym złotem
To obraz ciągle malowany
Twą wyobraźnią i twym okiem
Gdy nie chcesz mieszkać jak w hotelu
Ani się szarpać ponad stan
To prędko, młody przyjacielu
Załóż kolekcję pustych ram 
Orfeuszu, gdzie jesteś?
Pomyliłeś znów piętra
Ja Cię czekam, na ziemi
Piętro niżej od piekła
Tutaj wszystko jest czyjeś
Tylko łzy są niczyje
Orfeuszu, na ziemi się żyje
Orfeuszu, na ziemi sie żyje
Orfeuszu, mężczyźni
Przybierali twą postać
Tyle rąk, tyle ust, tyle rozstań
Orfeuszu, przebaczysz
Przecież sam tak śpiewałeś
Tylko drzewa potrafią być same
Na tej ziemi piętro niżej od piekła
Orfeuszu, kłamali
Skradzionymi słowami
Które tobie ukradli – kochany
Trzeba było je chronić
Teraz znają je wszyscy
Powtarzają je, kiedy chcą niszczyć
Orfeuszu, gdzie jesteś?
Pomyliłeś znów piętra
Ja Cię czekam na ziemi
Piętro niżej od piekła
Orfeuszu, gdzie błądzisz?
Piętro niżej zjedź windą!
Orfeuszu, nie zdążysz
A za chwilę znów przyjdą
A za chwilę znów przyjdą!
Orfeuszu, za późno!
Patrzysz: czemu tak pusto?
Orfeuszu: Zabiło mnie lustro!

Wątek Orfesza i Eurydyki był natchnieniem dla bardzo wielu artystów. Odnajdujemy go w poezji, w malarstwie i muzyce.

 Jan Parandowski w ”Mitologii”opowiada:
Orfeusz był królem Tracji. Był młodym i pięknym młodzieńcem, obdarzonym przecudnym darem. Posiadał niezwykły talent – prześlicznie śpiewał i grał na lutni.















Michaell Willmann – Orfeusz grajacy na lutni
Jego muzyka gromadziła wokół ludzi i zwierzęta, a wszyscy zasłuchiwali się w tonach wydawanych przez lutnię Orfeusza.
Wszystko, co żyło, zbierało się dookoła niego, aby posłuchać jego pieśni i grania.
Drzewa nachylały nad nim gałęzie, rzeki zatrzymywały się w biegu, dzikie zwierzęta kładły się u jego stóp.
Żoną Orfeusza był nimfa drzewna, hamadriada – Eurydyka. Była niezwykle piękna, do tego stopnia, że kto ją zobaczył musiał ją pokochać.
Jednak Orfeusz i Eurydyka kochali się bardzo., stanowili niespotykanie zgrane małżeństwo.
Jednakże syn Apollina i nimfy Kyreny – Aristajos zakochał się w pięknej Eurydyce.
Był to bartnik, który zdradził ludziom tajniki pszczelarstwa, uprawy winorośli i oliwki. Dostrzegł cudną nimfę pośród zielonych łąk w dolinie Tempe.
Nie wiedział, że jest zamężna, inaczej nigdy nie naruszyłby spokoju pięknej nimfy. Zaczął ją gonić. Podczas ucieczki, Eurydykę ukąsiła żmija.
Nimfa wkrótce umarła. Orfeusz nie mógł pogodzić się z jej śmiercią.
Postanowił dokonać rzeczy szalonej i niemożliwej – udać się do królestwa podziemi i wydostać stamtąd ukochaną. Zabrał ze sobą swoją czarodziejską lutnię.
Muzyką zdołała przekupić Charona, który za darmo przewiózł Orfeusza na drugi brzeg Styksu. Nawet groźny Cerber zasłuchał się w pięknych tonach, wydawanych przez lutnię Orfeusza, który znalazł się zaraz potem przed obliczem władcy Hadesu: nie przestał grać, lecz potrącając z lekka struny harfy, skarżyć się zaczął, a skargi układały się w pieśni.
Zdawało się, że w królestwie milczenia zaległa cisza większa i głębsza niż zwykle. I stał się dziw nad dziwy: Erynie, nieubłagane, okrutne, bezlitosne Erynie płakały!
Hades rozkazał Hermesowi aby wyprowadził Eurydykę z powrotem na świat.
A zatem król podziemia zgodził się dokonać rzeczy, której wcześniej nie robił.
Dał jednak Orfeuszowi ostrzeżenie: Eurydyka iść będzie za Orfeuszem, za nią niech kroczy Hermes, a Orfeusz niech pamięta, że nie wolno mu oglądać się poza siebie.
Jednak droga wiodła przez bardzo długie i ciemne ścieżki. Kiedy byli już prawie na górze -














Jan Baptist Carot – Orfeusz i Eurydyka /Orfeusz wyprowadzający swą ukochaną kobietę z krainy śmierci:/
Orfeuszem zawładnęło niepohamowane pragnienie aby odwrócić się i spojrzeć na swa ukochaną. Kiedy to uczynił Hermes zatrzymał Eurydykę w podziemiu. Orfeusz stracił swą żonę na zawsze. Wyszedł sam z Hadesu. Nie mógł wejść tam drugi raz. Błąkał się po łąkach i wołał swoją ukochaną jednak nigdzie jej nie było. Dobijał się także do bram Hadesu. Nie wpuszczono go.
Powrócił więc do Tracji. Swoimi skargami, rzewnymi pieśniami wypełniał doliny, góry, świat. Pewnego razu przypadkiem natrafił na dziki orszak bakchiczny. Obłąkane menady rozszarpały jego ciało na sztuki.
Głowa Orfeusza wpadła do rzeki i wraz z jej nurtem popłynęła do morza. Usta Orfeusza powtarzały nieustannie imię swej ukochanej. Głowa dotarła na wyspę Lesbos. Tutaj została pochowana, a w miejscu pochówku powstała wyrocznia.
Ponieważ Orfeusz przez całe swoje życie wiernie służył muzom, te postanowiły pozbierać szczątki jego rozerwanego ciała. Pogrzebały go u stóp Olimpu.


 Gustave Moreau
Dziewczyna niosąca głowę Orfeusza na lirze r.1865















Wiersz Jonasza Kofty powstał na kanwie tej wzruszającej, greckiej opowieści – pięknie go śpiewa Hanna Banaszak wg. muzyki Jerzego Satanowskiego.

Jonasz Kofta- Renoir

Pierre Renoir 1897 r. „Sen”




Na imię mi Gabriela
Jestem troszeczkę za duża
Pan mówi, gdy mnie rozbiera
Że jestem jesienna róża
Pan jest zepsuty
Pan jest artysta
Pana nic we mnie
Nie onieśmieli
Lecz Gabriela na tym skorzysta
Wejdzie do grona anielic
Będę dla pana dobra
Kochany monsieur Renoir
Podoba się panu linia
Moich dolinek i wzgórków
Pan mówi, że jestem brzoskwinia
A pan ma oczy, jak turkus
Gdyby nie tyle ciepła
Co każe być pana bliżej
Pewnie bym i uciekła
Bo odrobinę się wstydzę
A pan ma taki czar
Kochany monsieur Renoir
Milczę i patrzę na pana
A pan mnie nie zauważa
Zamienił się pan w tyrana
Albo w wielkiego malarza
Cień jest błękitny
A dzień jest złoty
Kolor mi pana
Znowu zabiera
Czy pan w tej chwili
Pamięta o tym
Na imię mi Gabriela
To będzie piękny obraz
Kochany monsieur Renoir
Pan lubi moje biodra
Kochany monsieur Renoir
 
Musiał pan kiedyś przeżyć
Chłodne, samotne piekła
Więc teraz pana cieszy
Że jestem duża i ciepła
I taka już pozostanę
W tych pana słynnych półtonach
Na wieki trochę zaspana
Na wieki trochę znudzona
Koniec dnia
Czerwonym pachnie winem
Szkarłat ciemny przelewa się w czerń
Czy owioniesz mnie znów białym dymem
Niewidzialna
Wtopiona w mgłę
Tylko raz
Czujemy wielkość nieba
Wtedy trzeba zastygnąć i trwać
Jestem sam
Ciebie już przy mnie nie ma
Gdy wszystko
Chcę ci dać
Koniec dnia
Czerwonym pachnie winem
Ćma frunęła dotykiem twych rzęs
Ty minęłaś, ja też kiedyś minę
I tak wszystko
Straciło już sens


Brak komentarzy

    
Jonasz Kofta

Cztery ściany świata

Przed ścianą dźwięku stoją głusi
Modlą się do muzyki
Kiedy nie pragniesz, kiedy musisz
Lepiej być nikim

Przed ścianą płaczu stoją błazny
Śmieszą ich cieni własnych podrygi
A śmiech ich pusty, śmiech ich straszny
Lepiej być nikim

Przed ścianą światła stoją ślepi
I patrzą bez zmrużenia powiek
O tym co świeci wiedzą lepiej
Niż zwykły człowiek

Pod ścianą straceń stoi heros
Patrzy oprawcom w oczy
Pali ostatni swój papieros
Na skraju nocy

Jest świat ze ścian
Rosnących w górę
W nim traci wartość słowo
Ja stoję przed zwyczajnym murem
I walę w niego głową
  

Jonasz Kofta

Epitafium dla frajera


Żył raz Frajer
Wierzył w bajer
Potem umarł


Nad grobem cztery
Inne Frajery
Wbite w gajery
Wytarte, stare
W cholernym słońcu
Stali bez końca
Jakby po piwo
Albo ćwiarę


Aż wreszcie jeden
Niemłody Frajer
Łzę łyknął gorzką
Jak zajzajer
I w taki gorąc
O suchym gardle
Na siebie biorąc
Żałobne parle
Powiedział:

Przyjacielu
Trochę serca nam ubyło
Ile naprawdę
Jeszcze nie wiemy
Pamięć o Tobie
Poniesiemy
Zrobimy z nią
Ile umiemy

Ci co z urzędu
Wieńce kładli
Musieli odejść
Do swych spraw
Nas tak jak Ciebie
Czas nie nagli
Frajerzy zawsze
Mają czas

Bracie spod jednej anatemy
Żegnamy Cię i dziękujemy
Że ci się chciało
Być zakałą
Gdy wystarczało
Głośno klaskać
Że Ci się chciało
Widzieć całość
Gdy wystarczała
Biała laska


Że Ci się chciało
Być tylko sobą
Zwyczajnie dobro od zła
Odróżniać
Kiedy nikogo
Nie było obok
Tylko służalcza
Szepcząca próżnia

Że Ci się chciało
Myśleć tak mało
O swoich własnych
Nielekkich losach
Że Ci godności
Wystarczało
By nie dorzucać
Drewna do stosów
Że Ci się chciało…


Że Ci się chciało
Ciężki Frajerze
Przeżyć po ludzku
Swe ludzkie życie
Choć w zmartwychwstanie
Nikt z nas nie wierzył
Ni w wieczną rzeczy pamięć
W granicie
Bracie spod jednej anatemy
Żegnamy Cię
I dziękujemy


Cztery Frajery
Wbite w gajery
Jeszcze postały
Chwilkę na słońcu
Ptaszki ćwierkali
A oni stali
Po dobrej chwili
Poleźli w końcu


I zapomnieli dać po czerwońcu
Ja bym takiego klienta
W życiu nie wpuścił na cmentarz
Vladimir Kush
do kofty Vladimir kush

Przesypię piasek w twoją dłoń 
Ty go przesypiesz w moje ręce 
Na długo nam nie starczy to 
Będzie ubywać coraz więcej 
Nie podzielimy czasu nigdy 
W miłości to najmniejsze zło 
Niedoskonałe są klepsydry 
Z naszych gorących, suchych rąk 
Chcieć więcej 
Niż się wie 
Że można chcieć 
To codzienna klęska 
Tych, którzy kochają 
Iść dalej 
Niż się wie 
Że można iść 
To jedyna radość 
Tych, co przegrywają 
Wiedzieć więcej 
Niż się wie 
Że można wiedzieć 
Jest jak uśmiech 
Na spotkanie z klęską 
Jakże trudną rzeczą jest 
Oddychanie 
Jakże trudno 
Się wyrzec 
Jasnych tęsknot 
Przeliczę piasek w dłoniach twych 
A z niego wielość dni wywróżę 
Może cierpliwa jestem zbyt 
Chcę, by to trwało jak najdłużej 
Zagarnij piasku jak najwięcej 
Ile się da na jeden raz 
Może za małe mamy ręce 
Żeby zagarnąć nimi czas 
Chcieć więcej… 


Brak komentarzy: