Józef Baran - kopia wierszy z lat 2008 - 2017 z blogu "ŚWIAT POEZJI"

Wyniki wyszukiwania frazy Józef Baran

Józef Baran ***

Mal. Sara Riches
Pin Sara Riches
znów mnie wyrzuca
świt na brzeg
niczym muszlę
ze skłębionego oceanu


w mojej głowie jak w muszli
całą noc szumiało
Wiecznością i Snami


i wszystko pomieszało się z wszystkim
wszyscy byli wszystkimi
i nie było jeszcze sztucznego podziału
na umarłych i żywych

CZARNY KOT



pytałem starego człowieka
jak mu przeszło życie
otworzył
na oścież drzwi
po chwili
zawarł
- tak mi przeszło
odrzekł
(do izby
wskoczył z sieni 
czarny kot
i usiadł na jego ramieniu)
Vladimir Kush
do wiersza dla świętego spokoju vladimir-kush (16)

dla świętego spokoju
zgódźmy się na czarne
mówić białe
załóżmy
że jakoś to będzie
gdy będziemy mówić „tak”
zamiast „nie”
dla świętego spokoju
nie sprzeciwiajmy się
gdy nam za to
będzie ktoś wkładał
do kieszeni srebrniki
(drugą ręką pieszczotliwie
zakładając coś na szyję)
dla świętego spokoju
nie wyrywajmy się
nie rzęźmy gdyż
pętla jeszcze mocniej
może się zacisnąć

bez 

***
więcej czułości
dla listów struchlałych
na zziębniętej tarninie
dla chwili z psem
z kwitnącym bzem
dla wszelkiego przelotnego zdarzenia

więcej uczucia
dla kropli ciszy
niech napełni cię sobą pochłonie
nachyl się
nad jej źródełkiem
zaczerpnij w dłonie

powstrzymaj życie
niebieskich chwil
szalone obroty
otwórz  n a  c h w i l ę  oczy
to może twa
jedyna wieczność
którą przeoczysz

bo mijamy chwile potrącamy
ślepo biegnąc przed siebie
i one nas potrącą odbiegną
nie przygarną w potrzebie

Badacz kariatyd – Jarosław Miklasiewicz














Badacz Kariatyd -Jarosław Miklasiewicz - 

dopóki jeszcze
nie dotarłeś w sobie
do najdalszych biegunów i planet
dopóki możesz krzyknąć
- eureka
i zawiesić nad odkrytą ameryką
flagę wiersza
dopóki są w tobie
nie zgłębione oceany
nie rozbite atomy
nie rozszczepione na czworo włosy
dopóki możesz wierzyć w siebie
jak w Boga
którego nigdy nie widziałeś i nie zobaczysz
dopóki nie pootwierałeś wszystkich zamkniętych szuflad
i nie stwierdziłeś że są puste
dopóki jeszcze
p o t r a f i s z  s i ę  w y ł a m a ć
z  k a s y  p a n c e r n e j  r o z s ą d k u
siudmak Wojciech Siudmak

bądź pochwalona
dziuro w pamięci
siostrzyczko opatrznościowa
która ulżyłaś nam w drodze

tyle się wysypało
tak mało zostało

gdyby nie ty
upadlibyśmy dawno
pod ciężarem

ty sprawiasz że co ciężkie
staje się znów lekkie
co parzyło do bąbli
nie grzeje ni ziębi


otwieramy ramiona
i idziemy dalej


- umarł dzień
niech żyje dzień -
wołamy


przez ciebie płynie
rwąca rzeka
jak pies nam liże rany
zabiera twarze i rozmowy

przynosi w zamian nowe

Antonio Canova, Amor i Psyche
Antonio Canova  - Amor i Psyche















rozbudzony nadsłuchiwałem 
dalekiej muzyki fletu
moje serce obracało się ku tobie 
niczym tarcza słonecznika
i zobaczyłem jak zza obcych krajów 
wyciągasz dłonie
i gładzisz mnie po włosach
i mówiłem do ciebie szeptem
i szept przez siedem chmur przewędrował 
myślałem o tobie tak usilnie
że czas przestał tykać 
rozstępowała się noc
a przestrzeń tak bardzo skurczyła 
że klęczeliśmy naprzeciw 
wstrzymując oddechy
dotykałem powietrza 
i czułem jak drgają ci 
wargi w uśmiechu 
światłem neonu ulicznego 
który za chwilę zgaśnie
i jak wypełnia się twoje ciało 
po czubki palców
czułością
klęczeliśmy naprzeciw 
nasze zamknięte oczy 
zachodziły widnokręgami
od dalekiego wpatrywania się w siebie 
ramiona mdlały
od powstrzymywania 
rozkurczającej się przestrzeni 
pragnącej się wydostać na wolność 
twoje źrenice
zapadały za góry za lasy 
robiło się w całym kraju pusto 
cichła muzyka
otwierałem oczy

alex-alemany-66
Alex Alemany

rozbudzony nadsłuchiwałem
dalekiej muzyki fletu
moje serce obracało się ku tobie
niczym tarcza słonecznika
i zobaczyłem jak zza obcych krajów
wyciągasz dłonie
i gładzisz mnie po włosach
i mówiłem do ciebie szeptem
i szept przez siedem chmur przewędrował
myślałem o tobie tak usilnie
że czas przestał tykać
rozstępowała się noc
a przestrzeń tak bardzo skurczyła
że klęczeliśmy naprzeciw
wstrzymując oddechy
dotykałem powietrza
i czułem jak drgają ci
wargi w uśmiechu
światłem neonu ulicznego
który za chwilę zgaśnie
i jak wypełnia się twoje ciało
po czubki palców
czułością
klęczeliśmy naprzeciw
nasze zamknięte oczy
zachodziły widnokręgami
od dalekiego wpatrywania się w siebie
ramiona mdlały
od powstrzymywania
rozkurczającej się przestrzeni
pragnącej się wydostać na wolność
twoje źrenice
zapadały za góry za lasy
robiło się w całym kraju pusto
cichła muzyka
otwierałem oczy

fot. Sylwia R z Instytutu  Geografii UP Kraków.









Będziesz chodził jak kot własnymi
ścieżkami na bosaka 
raniąc stopy o ostre kamienie 
aby tym dotkliwiej 
odczuć osobność swojego istnienia 
nigdy nie wystarczą ci 
gotowe biblie 
ani żadne cudze pisma święte 
podczas przydrożnych postojów 
spisywał będziesz 
w pocie wyobraźni 
prywatną Ewangelię Życia (…)

Czesław Miłosz przy grobie wieloletniego przyjaciela Ks. Sadzika.

Pamięci Czesława Miłosza
Najpierw Bóg obdarzył go
tym co najlepsze
pod słońcem i gwiazdami:
siłą dębu zdrowiem
powodzeniem
wilczym apetytem
na życie i piękno
geniuszem fortuną
Potem jakby naigrawając się
z niego
odbierał mu po kolei
wszystko co dał
siłę zdrowie przyjaciół
ukochaną kobietę
wzrok słuch
zdolność chodzenia
wtrącił go do celi późnej starości
każąc męczyć się wyczekiwaniem na
egzekucję
Pozostawił mu octowy
smak sławy
jakby chciał powiedzieć
zobacz ile jest warta?
Rzucił ślepca na kolana
przed zagadką istnienia
jakby chciał rzec
musisz zaprzeć się wiary
we wszystko do czego się przywiązałeś
ziemskimi zmysłami
dopiero wtedy dostąpisz
Wiary w Królestwo
o którym ani ucho nie słyszało
ani oko nie widziało
po tamtej stronie
Ciemności
Ale on Prometeusz słów
nawet w Ciemnościach
nie potrafił się wyrzec
buntowniczego gestu
A zapytany
czy pragnąłby ocalić duszę
za cenę wypędzenia z niej
pysznego dajmoniona poezji
Do końca
uparcie
kręcił przecząco głową…
4 sierpnia 2004












Alaster Magnaldo
więcej uczucia dla drobnej chwili
niech napełni cię sobą pochłonie
nachyl się tylko
nad jej żródełkiem
zaczerpnij w dłonie

wstrzymaj życie
niebieskich chwil
szalone obroty
przejrzyj się
w kropli ciszy
nie nazywaj tego
pustym przelotem

spowolnij życie
naciesz się tym co jest
otwórz oczy
to może jedyna wieczność
którą przeoczysz.

bo mijamy chwile
biegnąc ślepo przed siebie
i one nas potrącą odbiegną
nie przygarną w potrzebie.

o trzeciej nad ranem
słyszę gwiezdne szczekanie
lutowych psów
i myślę jak dziwne i niepodobne do siebie
były moje życia
jakbym odradzał się w kolejnych wcieleniach
i obumierał bez echa
to wszystko trwało
miliony lat
lub było jak
klaśnięcie bicza
zabarwiałem się odmiennymi muzykami istnienia
i żyłem na tak różnych planetach
że jak tu się nie dziwić co wspólnego
łączy mnie z tamtym chłopcem
z epoki kamienia łupanego
przyczepionym do krowiego ogona
tysiące ludzi o których zapomniałem
miliony zdarzeń
zatopionych we mnie
jak w titanicu
na dnie oceanu majaczą
a niekiedy fosforyzują w pamięci
ciesz się smutku ciesz
płacz radości płacz
że wszystko
ułożyło się w całość
z której rozumiem tak mało
Kraków nocą 27 II 2001
 
autor – Danuta Szlaga

co ja się go naszukałem
góry lasy przetrząsałem
i nic

aż raz
w parafii pipidówa-zdrój
uśpiłem plebana winem porzeczkowym
i wykradłem mu zza pazuchy mapę

zaraz o świcie wyruszyłem
z pękatym brzuchem plecaka
piąłem się z trudem
jak koń zaprzęgnięty do pługa

i zbiegałem z górki na pazurki

szedłem i szedłem
leśnymi tunelami
gliniastymi jarami
kędy tylko węże korzeni
ślisko się wiją

minąłem tłumy zbóż
biorące udział w pochodzie majowym
minąłem chatkę na kurzej stopce
gdzie chłop i baba mieszkają
bardzo starzy oboje

minąłem na łąkach białe konie
z rozpuszczonymi grzywami
które zdezerterowały od wozów

i dwoje zagubionych leśnych dzieci
które wracały właśnie
od baby-jagi

szedłem i szedłem
kładką ścieżki
coraz wyżej i wyżej
na samym poddaszu wsi
skąd bliżej do nieba niż do ziemi
gdzie czerwony znak wbity w chmurę
ujrzałem staruszka z siwym obłokiem brody
drepczącego w asyście trzmieli po ogrodzie

- tak, to ja jestem Bogiem
rzekł i uśmiechnął się smutno
oprowadził mnie po poletku
pokazując wiernego anioła zmienionego w psa
plantację sztucznych planet
ogródek z zakazanym drzewem wiadomości

ożywił się wyraźnie
na szklanej werandzie
przy przeglądaniu starych zdjęć
z albumu świata

piliśmy ptasie mleko
pocieszałem go że się nie zestarzał
a on w zamian zaciągając się z fajki
dymem pachnącym maciejką
zawierzył mi w tajemnicy
że spisuje pamiętniki

na odchodne staruszek
bardzo prosił o dyskrecję

- przychodzą tu różni tacy
pytają o początek i koniec świata
o takie inne rzeczy

tak jakbym ja to wszystko
jeszcze pamiętał…
tak jakbym ja to wszystko jeszcze pamiętał…

powiedział
rozkładając bezradnie ręce
William Adolphe Bouguereau



rozbudzony nadsłuchiwałem
dalekiej muzyki fletu
moje serce obracało się ku tobie
niczym tarcza słonecznika
i zobaczyłem jak zza obcych krajów
wyciągasz dłonie
i gładzisz mnie po włosach
i mówiłem do ciebie szeptem
i szept przez siedem chmur przewędrował
myślałem o tobie tak usilnie
że czas przestał tykać
rozstępowała się noc
a przestrzeń tak bardzo skurczyła
że klęczeliśmy naprzeciw
wstrzymując oddechy
dotykałem powietrza
i czułem jak drgają ci
wargi w uśmiechu
światłem neonu ulicznego
który za chwilę zgaśnie
i jak wypełnia się twoje ciało
po czubki palców
czułością
klęczeliśmy naprzeciw
nasze zamknięte oczy
zachodziły widnokręgami
od dalekiego wpatrywania się w siebie
ramiona mdlały
od powstrzymywania
rozkurczającej się przestrzeni
pragnącej się wydostać na wolność
twoje źrenice
zapadały za góry za lasy
robiło się w całym kraju pusto
cichła muzyka
otwierałem oczy
 
Józef Baran

Fotografia szkolna


Gdzie okiem sięgnąć czas i czas
jesteśmy czasu milionerami

śmierć nie oceniła jeszcze skrzydłem
tła fotografii
rozrzucamy czas
pełnymi garściami

w kieszeni brzęczy kluczy pęk
do stu nieznanych bram

życie świeci nam prosto w twarz
baśnią z tysiąca i jednej nocy
jest jeszcze świat

i wszystko
dosłownie wszystko
może się zdarzyć


  
Józef Baran

Na koniec wieku

niewesoła myśl o poranku ciemnym,
że jest się tylko formą skupienia energii,

przez chwilę człowiekiem, za moment chmurą
niezapominajką psem kamieniem górą

mięsistą masą materii w rzeźnickich łapach
przypadku co nicuje przekształca ugniata

a tu luty brnie przez jałową pustynię
wrogie wirusy, w państwie ciała rozprzężenie
i przeświadczenie, że się jest tylko fabryką ciała
co je i wydala, co je i wydala…
znikąd ratunku, nikły odblask wiary
w zbawienie poprzez poetyckie czary

Boże końca wieku wypłoszony
przez elektroniczne rozumy,
tak niepewny mglisty, daleki – dopomóż,
podaj przez internetowe galaktyki
opuszek bożego palca
jak Adamowi w kaplicy
sykstyńskiej
na znak, że panujesz jeszcze
nad tym wszystkim..

  
Józef Baran

* * *

nie przyjeżdżaj tu gdzie
widać jak na dłoni przemijanie
gdzie pogrzebałeś w sobie
oseska pacholę
kawalera z wąsami

tu widać jak czas
łamie najsilniejszych na rękę
i wynosi na cmentarz
rówieśnikom pobielając włosy

wracasz  - pusta
przedwieczorna droga
cienie za tobą
cienie przed tobą
spod ziemi wyskakują
coraz to nowe dzieci
i zagradzając ci drogę
rosną zapamiętale

już za chwilę są młodzi
śpiewają za oknem
ochrypłą piosenkę
bo właśnie wracają z wesela
gdzie i ty tańczyłeś niegdyś
do białego rana

obco brzmią w dali
nawoływania dzwonów
szczekanie psów
i ty sam dla siebie
stajesz się coraz bardziej obcym
skazanym na śmierć człowiekiem

Borzęcin, 1991

bog_stworzyl

można być w kropli wody 
światów odkrywcą
można
wędrując dookoła świata
przeoczyć wszystko 

Józef Baran
Władysław  Szlengel uchodzi za największego i najtragiczniejszego żydowskiego poetę Zagłady piszącego po polsku. Utrwalił najokrutniejsze, ostateczne doświadczenie – życie i umieranie Getta.
Utwory Szlengla, aczkolwiek nie wszystkie, ocalały w rozmaity sposób, na luźnych kartkach. Niektóre znalazł przypadkowo po latach Ryszard Baranowski w Józefowie pod Warszawą, rąbiąc podwójny blat pożydowskiego stołu  Władyslaw Szlengel nazwał siebie „kronikarzem tonących”. Zginął w kwietniu 1943 roku w powstaniu w getcie warszawskim w bunkrze Szymona Kaca na Świętojańskiej 36
Jankiel Adler
Może to był sen – (chociaż nie) 
A może zamroczył mnie trunek 
Siedzieliśmy razem Bóg i ja 
I robiliśmy rachunek… 
Bóg był starszym panem 
O spojrzeniu pełnym łaski 
Miał siwą długą brodę 
I chodził bez opaski… 
Kenkarty wprawdzie nie miał 
Bo przybył prosto z raju 
Lecz miał obywatelstwo 
Podobno… – Urugwaju 
Wyjąłem dużą księgę 
A Pan Bóg Watermana 
Otwarłem konto – wiara 
I rzekłem… proszę pana 
Mam lat trzydzieści dwa 
Lat sytych albo biedy 
Dotychczas Panie Boże 
Otwarty miałem kredyt 
Mówiono: módl się 
Ja się modliłem 
Mówiono: pość – - 
pościłem… 
Przez ciężkie postu dni
Bez kropli wody w ustach 
Dla wielkiej chwały Twej 
i urojonych ustaw 
W męczących smugach świec 
W tumulcie izb bóźniczych 
Modliłem się byś mógł 
uczynki moje zliczyć 
Mówiono mi „nie kradnij” 
nie kradłem 
Mówiono: nie jedz świniny… 
(lubię) – nie jadłem 
Mówiono: Bóg tak chce… 
Mówiono: Boża Droga 
Mówiono: nie cudzołóż… 
Wstrzymałem się… dla Boga 
Mówiono nie zabijaj! nie zabijałem 
Nie miej Boga nade mną – nie miałem… 
Są różne miłe święta 
Są różne trudne święta 
Po dziesięć razy na rok 
Kazano mi pamiętać 
Kazano siedzieć w kuczce 
Pić gorzkie, jadać macę… 
Pokuty różne czynić 
i zaniedbywać pracę 
Rzemieniem ściskałem ręce 
Księgi zżerałem nocą 
i umartwiałem ciało 
Przepraszam, pytam – po co? 
Mówiłem: Bóg pomoże 
Mówiłem: Bóg ocali 
Wierzyłem: Pan Bóg ze mną 
Mówiłem: i tak dalej… 
Spójrz no, popatrz w księgę 
Rzecz jasna, oczywista 
Patrz! karta Twoich zasług 
w stosunku do mnie – czysta… 
Biją mnie w twarz 
– Nie uciekam 
Jak zwierz tropiony z nory w norę 
Czekam… a Ty nic… 
Głodno mi chłodno i tęskno 
Droga wciąż dziksza, daleka 
Pusto – wokoło, martwo 
Nie płaczę… – czekam… 
Na wiatr więc wyrzucone 
Błagania posty lament 
i sto tysięcy modlitw 
i pół miliona „Amen”… 
Co Ty mi dajesz dziś 
Za wszystkie me uczynki 
Ten blok… 
Tę blaszkę… plac - 
Te bony – czy Treblinki? 
Czy jeszcze czekasz bym 
Pojutrze jak testament 
Pod pruski idąc gaz 
Powiedział jeszcze „Amen”? 
No mów coś, proszę mów - 
Rachunek wyjm z ukrycia 
Otwarte ksiegi – patrz! - 
Wspólniku mego życia… 
Ten miły starszy pan, 
z którym przy stole piłem 
Ołówek wziął do ręki i rzekł… 
i tu się przebudziłem 
Czy to był zwykły sen? - 
Czy też mnie zmorzył trunek? - 
Lecz do dziś nie wiem jak 
się skończył obrachunek 
” Wołanie w nocy”
Wiersze lipiec – wrzesień 1942 

Brak komentarzy: