Rok za rokiem, rok za rokiem i już minęło 81 lat. Wspomnienia stają sie coraz bardziej odległe.
Wydaje się, że wieki temu byłam 9- letnią dziewczynką kurczowo ściskającą rękę mamy. Jej ręka to moje i brata bezpieczeństwo, gwarancja że nic nam przy niej nie grozi, że jest przy nas.
"To my musimy być pierwsi, nie Mama, Nie możesz nas zostawić Mamusiu" / nigdy nie mówiliśmy do niej "mamo"/
Jak bardzo nasze błagania by nie stracili Jej przed nami musiały ranić Jej serce."
Ja z bratem w czasie okupacji w 1943 r.., Rok przed powstaniem. |
Wiem, że część czytelników zna już moje wspomnienia..... co jakiś czas wracałam do nich przy okazji kolejnych rocznic, gdy w mediach o nich było głośno i gdy za życia mojej mamy, przeżywającej na nowo każdą rocznicą stawałam się jej słuchaczką... a teraz tą rolę częściowo spełnia mój blog.
Pozwolę więc sobie jeszcze raz powspominać może z niewielkim dalszym ciągiem.
Moje wspomnienia, są to właściwie pocięte okrawki wspomnień 9 letniej dziewczynki, które ocalały w mojej pamięci….
Mieszkałam z Mamą, Babcią i o 2 lata starszym bratem na Woli, na ul. Górczewskiej 15 w jednym z domów Wawelberga. Tatę Niemcy rozstrzelali na początku wojny.
Dzień przed godziną W czyli godziną rozpoczęcia powstania przenieśliśmy się wszyscy na noc do nieużywanego pokoju, którego okna wychodziły na ulicę. Wyczuwaliśmy z bratem w zachowaniu starszych jakiś niepokój . Nie rozumiał dlaczego musi wypuścić swoje ulubione 2 szczygły.
1 sierpnia obudził nas ruch – przenoszenie się do piwnicy. Wszystko odbywało się jednak w dziwnej, niezrozumiałej dla nas dzieci atmosferze. Czuliśmy, że coś się dzieje. Po południu przed 17.00 już wiedzieliśmy, ale nie rozumieliśmy jeszcze powagi słowa - Powstanie. Nie docierała do nas groza tego co będzie, tym bardziej, że mama z babcią na zmianę płakały i cieszyły się.
Pamiętam pierwsze, cztery dni i noce sierpnia spędzone w piwnicy, nasze życie skoncentrowało się i ścieśniło do jednego, dusznego pomieszczenia, piwnicznej klitki….. reszty mieszkańców podobnie.
Mimo dobiegających to z bliska, to z daleka odgłosów strzałów brat wyrywał się co jakiś czas na podwórko, potem na ulicę….. oświadczył Mamie, że on również pójdzie walczyć... nie pamiętam jak, ale potrafiła mu to wyperswadować.... chyba poruszyła ambicję 11 latka - a kto się będzie nami opiekował, jesteś przecież jedynym mężczyzną w rodzinie.
Wieczorami cichła strzelanina i mieszkańcy zbierali się na podwórku pod świeżo powstałą kapliczką na zbiorowe modły i śpiewy.
5 SIERPIEŃ…. nagle z piwnicy znikli mężczyźni, zostali w nocy uprzedzeni przez powstańców, że rano wejdą już Niemcy, oni przenoszą się na inne stanowiska, jeśli nie chcą zginąć mogą do nich dołączyć…. Ci co się na to zdecydowali przeżyli.
To był bardzo upalny dzień, w pomieszczeniach piwnicznych było duszno i gorąco. Do tego wszyscy przewidująco - ubrani w zimową odzież. Brat zdążył jeszcze pobiec na chwilę do mieszkania by postawić na blacie kuchennym akwarium z rybkami w nadziei, że w razie pożaru nie ugotują się.. niestety biedne rybki nie uniknęły tego.
Wszyscy już wiedzieli, lada chwila wtargną Niemcy…. Podobno na przywitanie wrzucają granaty. W korytarzu piwnicy pełnym mieszkańców zapanowała cisza… cisza wyczekiwania.
Tyle lat minęło, a ja tą ciszę jeszcze słyszę. Nadeszli…. Wrzaski i krzyki po niemiecku… ustawili się przy wyjściu w podwójnym szeregu z wycelowanymi karabinami.
Ludzie musieli po kolei wychodzić, my również kurczowo trzymający się mamy. Wyciągają naszego ratlerka, ukochaną Mikusię i rozwalają o ścianę.
Szukają mężczyzn… z brata jeszcze w piwnicy mama zrobiła dziewczynkę w chusteczce na głowie…. Siwe włosy babci schowała pod czapką….. Starych ludzi rozstrzeliwują na podwórku.
Widzę leżącego mężczyznę i dwóch płaczących nad nim chłopców….. Na podwórku pełno trupów. Ustawili nas w szeregu. Wychodzimy na ulicę….. rynsztokami płynie krew, Z obu stron zwały trupów, w białych fartuchach Podobno głównie personel szpitala Wolskiego.
Co chwila słyszę mamę – zasłoń oczy, nie patrz tam, odwróć się. Ale to widok, który na zawsze pozostaje w oczach i pamięci.
Z szeregu robi się pochód, który dochodzi do głównej ulicy i żołnierze zatrzymują nas…. Jest rozkaz by wszystkie pakunki rzucić na ulicę, kosztowności oddać. Chodzą i zbierają, jeśli ktoś się ociąga, lub trudno mu ściągnąć pierścionek, czy obrączkę – obcinają palce. Mama oddała wszystko co miała, w zdenerwowaniu część jej wypadła z rąk. Później z satysfakcją opowiadała, że dzięki temu jej biżuteria nie dostała się w ręce bandytów. Jakoś jednak ukryła zawiniątko z jedzeniem /puszkę sardynek, kawałek słoniny /
Cały czas drży o babcię, bo nadal wyciągają z szeregu starsze osoby.. Pochód posuwa się dalej w kierunku Moczydła…..
Zatrzymujemy się przed jakimś wiaduktem…. Zaczynają nas ustawiać w małe grupy… gotowe do egzekucji./ widać ustawione karabiny / trzymamy się mamy, ściskam jej ręce..... pamiętam krzyki i pojedyncze strzały.
Czekamy.
Stoimy w tym południowym upale w zimowej odzieży i obuwiu dość długo. Okazało się później, że pod wiaduktem Ukraińcy od rana masowo rozstrzeliwali spędzanych z okolic Woli mieszkańców. Było ich tysiące.
Nas uratował wydany wtedy podobno przez Himmlera
rozkaz by czasowo wstrzymać egzekucje ludności cywilnej. W
ostatniej chwili wiadomość przywiózł na motocyklu jakiś
niemiecki oficer…. Pamiętam tego nadjeżdżającego z daleka
motocyklistę.
/ niedawno przeczytałam, że Himmler w porozumieniu z Hitlerem uznali, że część ludności trzeba zostawić, by
wykorzystać ją jako potrzebną Niemcom siłę roboczą/
Pochód popędzono dalej.
Było już chyba późne popołudnie, gdy upychając nas na siłę
wtłoczyli do jakiejś hali. Jak się później dowiedziałam była to
Hala Warsztatów Kolejowych.
Nie było mowy by usiąść, lub nawet przykucnąć. Mimo tego stłoczenia cały czas napływały nowe partie ludzi. W Hali panowała cisza… cisza oczekiwania, ludzie mówili do siebie szeptem.
Niemcy zaczęli zwoływać mężczyzn by zgłaszali się na ochotnika do prac ziemnych na zewnątrz Hali. Potrzebnych jest pięciu.. Wyszło pięciu pierwszych. Po chwili usłyszeliśmy odgłosy strzałów karabinowych.
Wywoływali kolejne grupy po 10, 15, 25. Serie strzałów stawały się coraz dłuższe, prawie ciągłe.
Żony żegnały się z mężami, matki z synami, słychać było płacz i łkania kobiet. Koło naszej gromadki leżał na noszach młody mężczyzna. Mama położyła mu koło głowy zawiniątko z jedzeniem ze słowami: nam już nie będzie potrzebne, zaraz przyjdzie kolej na kobiety i dzieci, a pana, rannego ,przecież nie zabiją. Okazuje się, że nie miała racji…. Wynieśli i zastrzelili go na noszach.
Byliśmy z bratem przygotowani na śmierć. Żegnaliśmy się z sobą i z babcią. Staraliśmy się być dzielni, nie pamiętam bym odczuwała jakiś wielki strach…. Raczej nieuchronność, która za chwilę się stanie.
Błagaliśmy mamę by nie była tą pierwszą, nie zostawiała nas. Jak bardzo nasze błagania musiały ranić jej serce.
Egzekucje trwały nieprzerwanie całą noc. Rano ustały i w Hali zrobiło się luźniej, mężczyzn już nie było.. Kobiety i dzieci zostawili przy życiu
Dużo by jeszcze było do opowiadania…. O księdzu z mojej szkoły, którego zakonnice przebrały, ukrył się między nimi i ocalał.
O sąsiedzie z drugiego piętra, który wyszedł z dwuletnią córeczką na ręku z nadzieją, że dziecko go ocali. Ocaliło…. Bo kula zabiła córeczkę, a jemu przeszła przez policzki i w nocy wydostał się spod trupów.
O braciach, którzy w nocy pod stosami zabitych rozpoznali swoje głosy… i czołgali się do siebie.
Niestety Niemcy usłyszeli ich i dobili. Podobno do rana dobijali dających oznaki życia.
O studencie medycyny pracowniku szpitala wolskiego, który uciekł z miejsca egzekucji spod kul.
Była to chyba jedyna, udana brawurowa ucieczka w tym miejscu. Nie znałam go, a jednak pośrednio los mnie z nim zetknął. Za 30 lat jego żona dr. Napiórkowska, doktor medycyny tak jak i on, ułatwiła mi dostęp do jednego z najlepszych chirurgów w Warszawie, w latach 70.
O tym, że wśród tych bandytów i morderców, głównie ukraińskich eskortujących uformowaną rano z ludzi pozostałych przy życiu, głównie kobiet z dziećmi długą kolumnę, podążającą w nieznanym nam wtedy kierunku i w nieznanym celu, a być może do następnego miejsca straceń - znalazł się żołnierz austriacki, który szedł i płakał. Płakał nad naszym losem, widziałam jego łzy..
Gdy pochód mijał rejon podmiejskich domków z ogródkami przymykał oczy na pojedyncze ucieczki ludzi chowających się szybko w krzakach.….. mama błagała mnie i brata byśmy uciekali, Przemawiała do nas jak do dorosłych…. Uratujecie się „ludzie was przygarną, ja was odnajdę”…. Trzymaliśmy się jednak jej kurczowo. Zresztą Ukraińcy zaczęli strzelać i nikt się nie odważył już ryzykować.
O tym jak uratowaliśmy się przed Pruszkowem i wywozem do obozu, o ukrywaniu się przed bandami ukraińskimi grasującymi w okolicach Warszawy, głównie w poszukiwaniu młodych kobiet, do jakich zaliczała się wtedy i moja mama. O gwałtach i okrucieństwach jakich się na nich dopuszczali.
Spędzono nas do olbrzymich dołów w Jelonkach, zapełnionych tłumem ludzi którzy stracili tak jak my dach nad głową.
Dostrzegam znów moje zakonnice ze szkoły. Nad nami chyba dla wzbudzenia strachu krążą samoloty... Rodziny, znajomi szukają się wzajemnie. Odnajduje się siostra mojej mamy - z dwoma dorosłym już córkami. Mieszkała również w domu Wawelberga . Jest nas już spora rodzinna gromadka i gdy Niemcy ogłaszają, że osoby starsze i kobiety z dziećmi są wolne.... przechodzimy szczęśliwie przez punkt kontrolny, jesteśmy na wolności.
Pamiętam naszą wędrówkę wiejską drogą, w poszukiwaniu noclegu.... z przypatrującymi się nam ciekawie z pobocza mieszkańcami ... jakiś mężczyzna podał bratu pajdkę chleba posypanego cukrem.
Znajdujemy w końcu nocleg we wsi Strzykuły w majątku ziemskim, którego właściciel udostępnił nam dużą izbę, służącą prawdopodobnie parobkom.... z pryczą wyścieloną słomą. Zmęczeni, przykryci naszą zimową odzieżą przespaliśmy pierwszą spokojną noc.
To był początek długiej, przeszło rocznej tułaczki. Staliśmy się bezdomnymi, warszawskimi uchodźcami z powstania, często niemile widzianymi i przeganianymi.
Znajdowali się jednak ludzie, pomagający warszawskim uchodźcom Przykładem może być Jarosław Iwaszkiewicz. Jego dom w Stawisku, w Podkowie Leśnej, stał się schronieniem dla wielu osób, w tym dla uchodźców z Woli którzy stracili dach nad głową i bliskich.
Dane z Wikipedii - w czasie rzezi Woli zostało zamordowanych ponad 65 tys. Polaków, z czego 59 400 miało zginąć w dniach 5-7 sierpnia.. W rejonie Górczewskiej i Moczydła w miejscu kaźni pod halą warsztatów kolejowych – ok 4.500.