czwartek, 30 stycznia 2020

Jerzy Ficowski - LIST DO MARC CHAGALLA


Jerzy Ficowski

Poeta, pisarz, publicysta, tłumacz. Urodzony w 1924 w Warszawie, zmarł w 2006 tamże.

Ficowski był pisarzem o wielostronnych zainteresowaniach i zdolnościach. . 

Wojna i dramat zagłady Żydów wzbudziły w nim potrzebę ocalenia  tej kultury od zapomnienia. 
Jednym z owoców tego zainteresowania był poemat pt. "List do Marka Chagalla", wydany drukiem w 1957

Poezja była dla Ficowskiego rzeczą świętą: „Poezja nie jest zajęciem. To odświętne chwile. Wiersz się zdarza". Mówił, że pisanie wierszy to jedyny dostępny mu rodzaj praktyki sakralnej.

W 1968 roku poezją Ficowskiego zachwycił się Marc Chagall, który zilustrował dedykowany mu poemat "List do Marc Chagalla"


                           
                                 LIST DO MARC CHAGALLA
                                                      I




                                                                                     
Jaka szkoda, że pan nie zna Róży Gold,
najsmutniejszej złotej róży.
Ona miała tylko siedem lat, kiedy skończyła się ta wojna.
Nie widziałem jej nigdy,
ale ona oczu ze mnie nie spuszcza.
Dwa razy śniegi topniały na nich,
dwa tysiące razy umierały
sześcioletnie oczy Róży Gold.







Jak to dobrze, że pan nie zna Róży Gold!
Wybuchłaby dymem kiść bzu, w której leżą zakochani.
Skrzypce zielonego muzykanta poderżnęłyby mu gardło.
Brama kirkutu obróciłaby się w proch albo zarosła cegłą.
Farba zwęgliłaby płótna.
Bo ostatni, najstraszliwszy krzyk

jest zawsze tylko milczeniem. 



Brat wyszedł w nocy, napił się wody z kałuży i umarł. Pogrzebaliśmy go nocą w lesie. Raz wujek wyszedł z bunkra i już nie wrócił. Siedzieliśmy tak ukryci 18 miesięcy, aż Rosjanie przyszli. Wcale nie umiałyśmy chodzić i teraz jeszcze mamy słabe nogi. A Róża jest zawsze smutna, często płacze i nie chce bawić się z dziećmi.




II




Jaka szkoda, że pan nie zna Frycka!
Jego matka zdążyła urodzić go tuż-tuż przed wojną.
A on chciał być śledziem, który ma swoją sól,
albo muchą, której wolno brzęczeć.
Bo jemu wolno było tylko trochę być.
Śniła mu się za szafą cebula,
no to jak miał nie płakać z takich snów?!

Siedziałem za szafą, kolacji nie jadłem. Jak ktoś przychodził, siedziałem cichutko, nawet nigdy nie byłem na słońcu. Przykrywałem się kołdrą, w której było pełno wszy. Myślałem, że zawsze już tak będę. Oni mówili, że pojadą do Częstochowy, a mnie zostawią. Już chciałem płakać, ale myślałem: co tam, jak oni wyjadą, to wyjdę zza szafy.

Jak to dobrze, że pan nie zna Frycka,
co udawał za szafą pajęczynę!
Siedzi córeczka w zielonym oknie.
Szumi przez lata samowar z Witebska.
Kopcą senne lampy naftowe.
Skrzydlaty śledź jarmarkom błogosławi z nieba.
Zresztą po co wierzyć we Frycka?
Przecież Frycek nie jest Panem Bogiem. 




W ciemności popioły
płyną przez durszlakowe klepsydry.
I jest w powietrzu tak,
jakby oddychało się ostatnim tchnieniem.
Czasem noc rozświeci
zmartwychwstała spod ziemi gwiazda:
złoty ząb wyrwany z popiołów.
I wtedy widać z tym błysku
ręce człekokształtnych ociekające czerwienią.
Dzisiaj poznałem te dłonie,
choć za dnia są czyste jak opłatek:
biły brawa jadącym pociągom,
w których opuszczali nas na zawsze
Róża Gold i Frycek zza szafy,
zostawiając swoich umarłych.
Myślę, że znajdą przytułek
i że spotkam ich jeszcze
w bezpiecznych zakamarkach
wróżebnych kolorów
u pana, panie Chagall


                                                                          
                                                                            III

I pewnego dnia przyszła mamusia i zabrała mnie do innego mieszkania, gdzie musiałem do mamusi mówić „pani”. Czasem zapominałem mówić do mamusi „pani” i wtedy mamusia była bardzo zdenerwowana. Ale mnie tak trudno było przyzwyczaić się do tego, tak ciężko, że czasami musiałem szepnąć na ucho mamusi kilka razy: „Mamusiu, mamusiu, mamusiu.” I pytałem: „Mamusiu, a jak się skończy wojna, to czy będę mógł mówić do ciebie głośno – mamusiu?” 


                                                       



Oto wersety z Najnowszego Testamentu.
W nim sześć milionów kart zwęglonych,
a w ocalałych przegląda się od lat
czerwony świecznik pożaru.
A są też świadectwa rzeczy.
W lustrze fryzjera
brodaty przestrach
wzbudził kręgi coraz szersze, szersze,
jak w smutnej wodzie zielonej
i rozsadził tamten świat.
Nie zostało nawet odbicie.
Posłałbym panu, panie Chagall,
choćby mały odłamek lustra,
ale one są już głęboko
w warstwie umarłej ery,
a koło nich dostatek kości,
którym bardzo na tym zależy,
aby trochę pomilczeć o nich,
leżących we wszystkich niewiadomych miejscach,
i odmawiać za nie
głośno
słowo: „Mamełe”.



Dziecko bardzo bało się śmierci. Tuliło się do matki i pytało: „Mamusiu, czy śmierć bardzo boli?” Matka płakała i mówiła: „Nie, tylko chwileczkę” – i tak ich zastrzelili. 







I powstały nowe pustynie:
piaski Majdanka, Sobiboru,
wydmy Treblinki i Bełżca,
gdzie wiatr układa na wieczorny spoczynek
nie krzemień, nie mikę, piaskowiec –
zmielone w żarnach starych mórz –
ale wapń i węgiel
ludzkiego rodu zrównanego z ziemią.
Ja – człowiek, ja – syn tej ziemi,
ja – niespalony ich brat
jeszcze widzę, jak pana kogut oślepły
chroni ogryzki ludzkich spraw
i w ostatnim dniu zniszczenia
unosi się nad popiołami. 





Na terenach byłych obozów zagłady grasują bandy rabunkowe, szukające złota w pokładach popiołu pozostałego po spalonych więźniach. 


 






















W ciemności popioły
płyną przez durszlakowe klepsydry.
I jest w powietrzu tak,
jakby oddychało się ostatnim tchnieniem.
Czasem noc rozświeci
zmartwychwstała spod ziemi gwiazda:
złoty ząb wyrwany z popiołów.
I wtedy widać z tym błysku
ręce człekokształtnych ociekające czerwienią.
Dzisiaj poznałem te dłonie,
choć za dnia są czyste jak opłatek:
biły brawa jadącym pociągom,
w których opuszczali nas na zawsze
Róża Gold i Frycek zza szafy,
zostawiając swoich umarłych.
Myślę, że znajdą przytułek
i że spotkam ich jeszcze
w bezpiecznych zakamarkach
wróżebnych kolorów

u pana, panie Chagall.

wtorek, 21 stycznia 2020

Julian Tuwim - Stary Cygan

Leon Lewkowicz 1888r




Hen, w ciemnym borze mieszka niebożę,
Cygan staruszek, od wielu już lat.
Smętne piosneczki z jego skrzypeczki
Niegdyś płynęły... dziś nie chce ich świat.

Znów przyszła wiosna, wonna, radosna,
I cicho w gałązkach zaćwierkał znów ptak.
W sercu Cygana znów krwią broczy rana,
Więc szepce cicho do żony swej tak:

"Gdzie są me skrzypki lipowe?
Serce drży we mnie jak liść,
Hen, tam do miasta gwarnego
Muszę dziś jeszcze iść.

Zagrać chcę jeszcze raz w życiu
Tę starą piosenkę swą.
Jam Cygan z dziada pradziada
I żyłem tylko nią.

Jam z pieśnią żył i umrę z nią".
Więc idzie stary przez pola, jary,
Choć starość mu ciąży na plecach jak garb.
Idzie, kuleje, pot zeń się leje

I mocno ściska skrzypeczki, swój skarb.
Już jest nareszcie w wyśnionym mieście,
Do sali wspaniałej się zbliża, a drży.
Serce mu wali, bo niegdyś w tej sali

Słuchano jego piosenek i gry:
"Przepraszam, mości panowie,
Czy nie pamięta kto z was?
Grywałem tu niegdyś, przed laty,

Pieśnią słodziłem czas.
Zagrać chcę jeszcze raz w życiu
Tę starą piosenkę swą.
Jam Cygan z dziada pradziada

I żyłem tylko nią.
Jam pieśnią żył i umrę z nią".
Wtem ktoś wyskoczy z śmiechem ochoczym:
"Moi panowie, ten oszust z nas kpi!

Włóczęgo! Fora z pańskiego dwora!
Piccolo! Hejże, otwieraj mu drzwi!".
Na rozkaz pana kelner Cygana
Za drzwi wyrzucił i uderzył w kark.

Znalazła potem skrzypki pod płotem
Stara Cyganka i łkała wśród skarg:
"Już on nie zagra wam nigdy,
O ludzie bez serc i dusz,

Zmilkły na zawsze skrzypeczki
Zamilkły na zawsze już!
Jest w ciemnym lesie grób cichy,
Śród leśnych kwiatów się skrył,

Leży w nim Cygan staruszek,
Który dla pieśni żył.
Żył tylko z nią
i umarł z nią".


    

sobota, 18 stycznia 2020

Kamil Baczyński - Niebo złote ci otworzę

Louis Jover


Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior, zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne
ptasi świt.

Ziemię twardą ci przemienię
w mleczów miękkich płynny lot,
wyprowadzę z rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
futrem iskrząc zwiną wszystko
w barwy burz, w serduszka listków,
w deszczów siwy splot.

I powietrza drżące strugi
jak z anielskiej strzechy dym
zmienię ci w aleje długie,
w brzóz przejrzystych śpiewny płyn,
aż zagrają jak wiolonczel
żal – różowe światła pnącze,
pszczelich skrzydeł hymn.

Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne – obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.

Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych czarny pył.
                                                                     
15. VI. 43 r.

poniedziałek, 13 stycznia 2020

George Somerville - - Cóż to za szczęście!


Kiedy na pierwszym balu
zgodziła się, ze mną zatańczyć,
trzymałem ją za rękę.
W kinie, na spacerze w lesie
trzymałem ją za rękę.
Gdy przysięgałem ją kochać i szanować,
trzymałem ją za rękę.
Kiedy rodziły się kolejne dzieci,
trzymałem ją za rękę.
Takie drobne dłonie! Złote dłonie!
Zadziwiająco pomysłowe
w codziennych sprawach.


Zapracowane i stwardniałe,
w pieszczotach stawały się gładkie.
Teraz te dłonie zbielały,
pokryły się błękitnymi żyłkami,
lecz wciąż tworzą.
Chłodne na mym rozpalonym czole,
ciepłe i kojące, gdy się smucę.
Gdy idziemy do kościoła czy sklepu,
właściwie dokądkolwiek,
zawsze trzymam tę drogocenną dłoń.

sobota, 11 stycznia 2020

Jacek Kaczmarski - Sen kochającego psa


Choć dawno już straciłem głowę
Dla snu, którego wyśnić nie śmiem -
Czyham na każde Twoje słowo,
Uszy mi sterczą nawet we śnie.

Nos mój wilgotny drga od woni,
Którymi pachną Twoje światy;
Przez sen drgająca łapa goni
Nieosiągalny spełnień patyk.

Na samą myśl aż pysk się ślini
I serce staje - niesamotnie -
A Ty - odległa, jak bogini,
Pozwalasz kochać się - bezzwrotnie.

Sumienia mego Judasz - ogon -
Na kredyt podwinięty w skrusze;
Wszak Cię niechcący dotknąć mogą
Westchnienia psiej, bezsennej duszy...

Milcząc - przepraszam, milcząc - proszę,
Znoszę obrożę i kaganiec,
Bo, gdy Ci miłość swoją głoszę,
Ty słyszysz tylko psa szczekanie.

A kiedy szczeknąć mi się zdarzy,
Sierść mi się marszczy drżeniem trwogi,
Czy aby dojrzę w Twojej twarzy,
Że pobłażliwość - łaską bogiń.

Lecz, choćbyś się nie zlitowała
Nade mną gestem ani słowem -
Kocha psia dusza całym ciałem -
Prócz głowy.
       Wszak straciłem głowę.

środa, 1 stycznia 2020

annaG - Aura na smutek

Autor - Anna Wach

Czy istnieje
od smutków
parasolka?

Jeśli tak,
to w jakim
kolorze?

Może jest
błękitna
jak morze?

Albo żółta
jak w południe
słońce?

Dobrze
by było
być w jej
posiadaniu.

Rozłożyć
nad sobą
już przy
śniadaniu.

Tymczasem
smutki
kapią nam
na głowy.

Chyba włożę
płaszcz
przeciwsmutkowy

annaG - CZAS


siedząc spokojnie
przy rozpadającej się
teraźniejszości
próbuję
odkopać zgubione
godziny

z cierpliwością
zegarmistrza przesiewam
przez wskazówki
budzika
ukryty czas

i nagle alarm
wzywa
jak kurant na pobudkę
powtarza
że to nie koniec
pozostałe
godziny czekają
na wypełnienie..