czwartek, 30 czerwca 2022

WIERSZE GÓRALSKIE II - Anna Gąsienica Giewont-Fryjewicz (Zakopane) - FAJKA

 



Stanisław GÓRSKI (1887-1955) Góral z fajką 


Fajka

Zycie juz nie takie, jak dziadkowie wiedli,
Kie przy ciepłym piecu spokojnie usiedli
I w fajkowym dymie zacynali gwarzyć…
Dziś o takim zyciu mozno ino marzyć,

Bo choć cas od wieków jednaki w swej mierze,
Od wieków te same mówimy pocierze,
To tyn świat dzisieńsy jakby odmieniony …
Jesceś rano nie wstoł, a juześ spóżniony…

I choć momy wkoło takie cuda, dziwy,
To cegoś brakuje …. Cłek nie jest scyńśliwy…


Za duzo jest myśli, za wiele hałasu
I w tyj wartkiej rzyce pędzącego casu
Serca nom ucichły – wbrew niebu …. naturze…
Pragnienia – odwrotnie … Te idom ku górze…

I pewnie, kie dziadki z nieba popatrujom,
Pykając fajecki – straśnie się dziwujom,
Ze choć wnuki mądre – ino w pismach siedzom,
To o tym, co wozne – po prowdzie nie wiedzom…
Bo na cóz cłekowi syćkie te mądrości
Kiedy musi fajke kurzyć w samotności…



Anna Gąsienica Giewont-Fryjewicz (Zakopane) - 
wyróżniona w kategorii wierszy pisanych gwarą 

środa, 29 czerwca 2022

Góralskie wiersze I .

Bardzo stare  zdjęcie z 2013r.  górala  spod Kościoła na Krupówkach w Zakopanem. , 

gdzie za drobne sumy grywał na  życzenie turystów......  nie wiem czy jeszcze żyje i gra. 








*  *  *

Ostatnie tchnienie

Grojciez muzykańcio

sabałowe nuty,

rzewne, modlitewne

grojciez mi dopóty

 

jaz tyn głos gęślicków

duse mi uniesie

i porwie ku gwiozdom

na boskie niebiesie.

 

Grojciez, bym mógł nuty

w pamięci zachować,

bo w raju tych gęśli

będzie mi brakować...

wtorek, 28 czerwca 2022

CYPRIAN KAMIL NORWID - Do Bronisława Z. ( fragment ) / JAK

(...) Co pi­szę?» mnie py­ta­łeś; oto list ten pi­szę do cie­bie —
Zaś nie po­wiedz, iż drob­ną szlę ci dań — tyl­ko po­ezję,

Tę, któ­ra bez zło­ta ubo­gą jest, lecz zło­to bez niej,
Po­wia­dam ci, za­praw­dę jest nę­dzą nędz...
Znik­nie i prze­peł­znie ob­fi­tość roz­ma­ita.
Skar­by i siły prze­wie­ją, ogó­ły całe za­drżą,
Z rze­czy świa­ta tego zo­sta­ną tyl­ko dwie,
Dwie tyl­ko: po­ezja i do­broć... i wię­cej nic



















Umiejętność nawet bez dwóch onych zblednieje w papier,
Tak niebłahą są dwójcą te siostry dwie! (...)

Cyprian Kamil Norwid


                    
                

 JAK

Jak gdy kto ciśnie w oczy człowiekowi
Garścią fiołków i nic mu nie powie...
Jak gdy akacją z wolna zakołysze,
By woń, podobna jutrzennemu ranu,
Z kwiaty białymi na białe klawisze
Otworzonego padła fortepianu...


Jak gdy osobie stojącej na ganku
Daleki księżyc wplata się we włosy,
Na pałającym układając wianku
Czoło - lub w srebrne ubiera je kłosy..








Jak z nią rozmowa, gdy nic nie znacząca,
Bywa podobną do jaskółek lotu,
Który ma cel swój, acz o wszystko trąca,
Przyjście letniego prorokując grzmotu,
Nim błyskawica uprzedziła tętno -
Tak...

Lecz nie rzeknę nic - bo mi jest smętno.


Cyprian Kamil Norwid

Hillar Małgorzata -Poziomka


dałabym ci

tę pierwszą poziomkę

Mówiłabym

weż najmilszy

to jest kropla słońca


Ty jesteś daleko

a poziomka ma kształt

łzy


niedziela, 26 czerwca 2022

Jan Lechoń



Jan Lechoń. 
( 1899 - 1956 )

Pochodził ze starego rodu żmudzkiego, osiadłego w Warszawie w XVIII w. Jego dziadek mówił jeszcze po litewsku i służył w armii Napoleona.
Był
egzaltowanym młodzieńcem, rozmiłowanym w romantycznej przeszłości
Polski. Zagłębiony w książkach, interesował się teatrem, spędzał wieczory
na lekturze wieszczów.

W roku 1967 starszy brat, Zygmunt, wspominał na łamach Tygodnika
Powszechnego: "Książki, sztychy, obrazki - to był świat, w którym Leszek
żył i czuł się chyba najlepiej.


Poeta po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. był  jednym z założycieli poetyckiej grupy
Skamander.
Artystyczno-literackie towarzystwo  otoczone uwielbieniem urzędowało
przy stoliku na pięterku kawiarni "Ziemiańska"
Jan Lechoń stał się ulubieńcem bywalców lokalu , a następnie salonów w Polsce.


  W czasie II wojny światowej  wraz z Tuwimem wielkim swoim przyjacielem znalazł się w Nowym Jorku, gdzie z wielką pedanterią wszystkie te  zaszczyty  "światowości" 
pielęgnował na Emigracji, najpierw w Paryżu, a później w Nowym Jorku. 

Przyjaźń poetów trwająca ćwierć wieku zakłóciła i całkowicie poróżniła  . 
  ideologia - Lechoń, nie chciał wracać do rządzonej przez komunistów ojczyzny, Tuwim wybrał odmienną drogę.

- Ostatnia rozmowa Lechonia z Tuwimem odbyła się 22 maja 1952. 
Niespełna miesiąc później Lechoń napisał dramatyczny list do swojego przyjaciela, w którym zerwał swoją przyjaźń.
 Zdawał się  się jednak rozumieć dramat wyborów Tuwima, żałował
go i nigdy otwarcie nie potępił.  Po śmierci przyjaciela , napisał - bolesny i
wzruszający wiersz:

*  *  *
Widzę włosy Twe siwe i twarz Twoją ostrą,
I rękę, co jak wiosło odbija od jawy.

Snujesz oto się nocą, nieszczęsny Cagliostro,

Pustymi ulicami nie Twojej Warszawy.

Od wichury wieczności porwanymi zmysły

Chcesz wchłonąć z nowych ulic czas zmarłych zapachów,

Wśród świateł nowych latarń, co na nich rozbłysły.



Wznosisz wzrokiem szalonym cienie dawnych gmachów.
I płaczesz, bo deszcz, słyszysz, ciecze z starej rynny,
I sam jeszcze nie wierząc, że nikt Ci nie wzbroni -

Wyciągasz dłoń swą w mroku, przestępco niewinny,

Do podanej z daleka znowu bratniej dłoni.


Większość życia spędził w Nowym Jorku .Tęsknił za Polską. Cierpiał na zaburzenia psychiczne, popadał często w depresję.. 8 czerwca 1956 roku w Nowym Jorku popełnił samobójstwo do dziś okryte tajemnicą, bo do końca pisał świetne utwory i nic nie wskazywało na krok ostateczny. Zostawił po sobie niezwykle interesujące „Dzienniki“. Ostatni  w nich zapis pochodzi z 30 maja, na kilka dni przed śmiercią, a w nim ta znamienna myśl:

„Można zawsze znaleźć w swej inteligencji, woli, sercu coś co pomoże nam w walce z życiem, z ludźmi. Ale na walkę z sobą – jest tylko modlitwa.”

Niestety, z biegiem czasu nawiedzały Poetę coraz silniejsze stany depresyjne; będąc pod stałą opieka lekarzy, uczęszczał na seanse psychiatryczne i był leczony "zielonymi pigułkami", których składu możemy się tylko domyślać. 
Do pogłębiających się załamań psychicznych doprowadzała go świadomość niemożności kontrolowania swojej sfery intymnej, co było przyczyną wielu dramatycznych sytuacji i stałego konfliktu uczuciowego. 
Z przyjacielem, a zarazem partnerem życiowym łączył go głęboki związek uczuciowy , trwający aż do śmierci 

W Dzienniku pod datą 2 V 1951 jest taki zapis:
 
"Jest to uczucie weszłe mi już w krew, wysublimowane do szczytów idealizmu i poświęcenia, a ukrywające na dnie piekło miłości."

                         *  *  *    

Jest mi dzisiaj źle bardzo, jest mi bardzo smutno,
Myśli mam zwiędłe, chore, jak kwiaty na grobie,
Za oknem wisi niebo niby szare płótno.
Nie mogę cię dziś kochać i myśleć o tobie.



Między nami jest przepaść, przepaść niezgłębiona,
I choćbyśmy wykochać po brzeg dusze chcieli,
To wszystko, co nas łączy, jest miłość szalona,
A wszystko, co jest prawdą, na wieki nas dzieli.

Wiem teraz: to jest jasne jak słonce na niebie,
I musi skonać serce pod ciężką żałobą,
Bo nigdy cię nie wezmę na wieczność dla siebie.
Ty nigdy mną nie będziesz, a ja nigdy tobą.


.

6 czerwca j1956r.  jego życie dobiegło do ostatecznego końca na bruku ulicy przy hotelu Henry Hudson w Nowym Jorku. 
Śmierć zwyciężyła życie! Zakończyła się walka pomiędzy aniołami,
pomiędzy demonami...człowieka o beznadziejnie skomplikowanym życiu
osobistym -  

Jego przyjaciel Stanisław Baliński pożegnał Lechonia wierszem 

*  *  *
Nie dla ciebie ojczyzny własne ani cudze
Mój zagubiony Leszku, biedny emigrancie,
Swoi są tam dla swoich, obcy tu - dla obcych,

Stoisz sam w nowojorskim mieszkaniu i słuchasz

Moniuszkowskiej nostalgii, zaklętej w kurancie,

Który cię już pocieszyć nie może... Wybiegasz!


Jak ty się śpieszysz, Leszku. Zabrakło ci celu
Prócz drogi do jakiegoś obcego hotelu,

Wszystkie lęki się zbiegły, wróżby, przepowiednie -

Biegniesz teraz po schodach, nie tęsknisz, nie płaczesz...

Leszku, uważaj Leszku, bo za tobą biegnie

Twój cień w starym żakiecie, dopadł cię u szczytu

Dotyka twoich ramion, woła: "Skacz"...

I skaczesz.


Są skoki w dół finalne, na bruk i kamienie,
Są skoki w górę lekkie, jak obłok i cienie,

Są także skoki w przeszłość. I ty właśnie, Leszku,

Skoczyłeś w śpiewną przeszłość, w sam środek wieczoru,


W salę z czwartego aktu ze Strasznego dworu.
Pan Miecznik wznosi kielich, młodzież krzyczy "hura"

i płyną w takt na zawsze polskiego mazura.

Patrzysz, Leszku, zdumiony. Za oknami sanna,

A tu wstążki, kontusze, złociste łuczywa,

Operowe lampiony w barwach pomarańczy


I biegnąca do ciebie melodia, jak panna,
Wyciąga obie ręce, woła : "Tańcz"...

I tańczysz


Już nigdy do ojczyzny nie powrócił. Tęsknota i trwoga przed wizją  samotnej śmierci na wygnaniu, na obcej ziemi go nie opuszczały. .


*   *   *

Droga Warszawo mojej młodości,

W której się dla mnie zamykał świat!
Chcę choć na chwilę ujrzeć w ciemności
Dobrej przeszłości

Popiół i kwiat.

Zanim mnie owa ciemność pochłonie,

Twoich ogrodów chcę poczuć woń.

Niechaj Twych ulic wiatr mnie owionie,

Połóż Twe dłonie

Na moją skroń!

Jak kiedyś zapach bzowych gałązek

Wśród kropli rosy i słońca lśnień,

Tak inny z Tobą marzę dziś związek:







Starych Powązek
Głęboki cień.

Marzę, że Ty mi zamkniesz powieki,

Lecz choćbym z ciężkich nie wrócił prób,

Będę Ci wierny, wierny na wieki

Aż po daleki

Wygnańczy grób.







W 1991 prochy poety ekshumowano z cmentarza Calvary w Queens w Nowym Jorku i pochowano na Cmentarzu Leśnym w Laskach we wspólnym rodzinnym grobie wraz z rodzicami Władysławem i Marią Serafinowiczami


Przyjaźnie nawiązane jeszcze w młodości, za czasów Skamandrytów,
przetrwały długie lata, szczególnie z Kazimierzem Wierzyńskim, który
pozostał mu wierny przez 37 lat, a w Nowym Jorku otaczał go szczególną
troską, a w końcu zajął się jego pogrzebem. 


JAN LECHOŃ
Hymn Polaków na obczyźnie


Jed­na jest Pol­ska, jak Bóg je­den w nie­bie,
Wszyst­kie me siły jej skła­dam w ofie­rze
Na całe ży­cie, któ­re wzią­łem z Cie­bie,
Cały do Cie­bie, Oj­czy­zno, na­le­żę.

Twych wiel­kich mę­żów przy­kład do­sko­na­ły,
Twych bo­ha­te­rów wiel­bię świę­te ko­ści,
Wie­rzę w Twą przy­szłość peł­ną wiel­kiej chwa­ły,
Po­tę­gi, do­bra i spra­wie­dli­wo­ści.

Wiem, że nie ucisk i chci­we pod­bo­je,
Lecz wol­ność lu­dów szła pod Two­im zna­kiem,
Ze nie ma dzie­jów pięk­niej­szych niż Two­je
I więk­szej chlu­by niź­li być Po­la­kiem.

Je­stem jak żoł­nierz na wszyst­ko go­to­wy
I jak w Oj­czyź­nie, tak i w ob­cym kra­ju
Czu­wam i strze­gę skar­bu pol­skiej mowy,
Pol­skie­go du­cha, pol­skie­go zwy­cza­ju.

Z na­ro­dem pol­skim na za­wsze zwią­za­ny
O każ­dej chwi­li to samo z nim czu­ję,
Do wspól­nej wiel­kiej przy­szło­ści we­zwa­ny
Wszyst­kim Po­la­kom bra­ter­stwo ślu­bu­ję.

                                          
   NOKKTURN 
(mój ulubiony wiersz Jana Lechonia)




Cóż ja jestem? Liść tylko, liść, co z drzewa leci.
Com czynił - wszystko było pisane na wodzie.
Liść jestem, co spadł z drzewa w dalekim ogrodzie,
Wiatr niesie go aleją, w której księżyc świeci.

Jednego pragnę dzisiaj: was, zimne powiewy!
Wiec nieś mnie, wietrze chłodny, nie pytając po co,
Pomiędzy stare ścieżki, zapomniane krzewy,
Które wszystkie rozpoznam i odnajdę nocą.

W ostatniej woni lata, w powiewie jesieni
Niech padnę pod strzaskany ganek kolumnowy,
By ujrzeć te, com widział, podniesione głowy
Wśród teraz pochylonych, zamyślonych cieni.

 

 

Uciszaj, srebrna nocy, całą ziemię śpiewną!
A ja padnę na trawę wilgotną od rosy,

Lub będę muskał cicho niegdyś złote włosy,
Których dziś już koloru nie poznałbym pewno.

Jan Lechoń     
  

MOJA NIEDZIELNA KARTKA Z KALENDARZA


 

Andrzej Trzebiński -„Ojczyzna wzywa nas do boju” " Liryk o milości, " Tak najprościej"

 

Andrzej Trzebiński poeta, dramaturg, jest jednym z przedstawicieli Pokolenia Kolumbów, młodych Polaków urodzonych na początku lat dwudziestych XX wieku, których dorosłość przypadła na czas zniewolenia Polski przez Hitlera. 

Urodził się w 1922 roku. W okresie II wojny światowej silnie zaangażował się w ruch niepodległościowy. Realizował się przede wszystkim na polu walki kulturalnej z niemieckim okupantem. Pisał wiersze, redagował konspiracyjne gazety, aktywnie wspierał dążenia innych literatów. Co ciekawe, Niemcom nigdy nie udało się Trzebińskiego namierzyć, chociaż jego działalność przynosiła spore straty Niemcom. Został  aresztowany, niejako przez przypadek,  złapany, legitymował się fałszywym dokumentem tożsamości. Osadzony w więzieniu został później rozstrzelany 12 listopada 1943 roku w egzekucji publicznej zorganizowanej w ramach odwetu za działania Polaków.
Młody żołnierz, utalentowany poeta odszedł ze świata zbyt wcześnie, jak wielu jemu podobnych.


BY  NIE  ZAPOMNIEĆ:


 " Liryk o milości, " 


Miej już oczy zielone — mówię — to nic —
Zielone — pytasz — to znaczy: jak — ? to znaczy: w jaki sposób — ?
Zielone — o, tak, Anno — aby w nich
Był głos i usta mogły być — bez głosu,
Zielone, niby drzewa w ulewie deszczu ziaren,
Jak gwiazdy, których ogień góruje nad ciężarem,
Że lecą ogniste w górze. — To właśnie tak.
 
Miej już ramiona słoneczne — mówię — trudno, miej.
Słoneczne — śmiejesz się — to jest żart i to zupełnie niemożliwy.
Więc dobrze, obejmij razem z człowiekiem słoneczny dzień,
Wtedy szczęście to nie będzie niepokoić czy dziwić.
Nie będzie — jak mię niegdyś — niepokoić
Szeroki, zbyt szeroki gest ramion twoich,
Bo gdy ramiona po to są tak szerokie, by objąć słoneczny dzień,
 
To nie boli...
 
Miej już lekki, dziewczęcy krok — no, trudno, nawet gdy odchodzisz,
No, trudno, nawet gdy odejdziesz, miej lekki krok i lekką sukienkę.
Przecież trzeba się w końcu zgodzić,
Że musi być coś bardzo lekkiego, gdy wszystko na świecie jest ciężkie
Gdy życie jest ciężkie, i myśl, i gwiazdy mają swój ciężar.
 
To dziwne — o, Anno — uwierz — och, przecież to sama wiesz —
To dziwne i bardzo trudne, ciężkie, ale nic ponadto.
Bo że pierś — własną pierś
Ma się rozdartą —
To za to oczy ma się zamknięte i chmurne
I choć kto ujrzy ranę — nikt nie ujrzy cierpienia,
Cierpienia ani niczego, ach — ani niczego ponadto.
 
To nie był kaprys serca — to był miłości realizm,
Gdy miłość taka opęta — świat odrobinę upada...
Więc aby wzniósł się nadal — mówię twardo, bezwzględnie i bez żartu
Miej oczy zielone, ramiona słoneczne — i krok miej lekki nadal.

Warszawa, wrzesień 43 r.



             






tak najprościej


takaś mała a łzy takie ogromne
takie ciężkie że aż głowa się chyli
opadają te łzy twoje w dół pionem
tak najprościej ku głębokim dnom chwili
takaś mała a łzy takie ogromne.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
stoisz mi w oczach jak łzy.
[1941 ?]





 









„Ojczyzna wzywa nas do boju”

Ojczyzna wzywa nas do boju,
To naprzód, naprzód, naprzód Bóg nam każe iść,
By jutro zakwitł dzień pokoju,
Twardy nam ugór deptać dziś.
Wielki wiatr nam sztandar już rozwinął.
Prowadź, dowódco, na zwycięstwa szlak.
Bo w gorących lufach karabinów
Czeka pocisk na Twój znak.
Gdy pożar wojny krwią trza zgasić,
To cóż, gdy komu nawet przyjdzie lec.
Ziemskie Imperium z kroków naszych,
Imperium Boga z naszych serc.
Jeszcze matki twarz nie obeschła od łez,
Świeżych ran nie zasklepił jeszcze czas.
Trzeba iść, by męce położyć już kres –
Naprzód marsz, naprzód marsz, naprzód marsz.

Andrzej Trzebiński –1941

sobota, 25 czerwca 2022

TADEUSZ BOY-ŻELEŃSKI - Pochwała wieku dojrzałego


Ma­rzę czę­sto o tym wie­ku,
Gdy zwie­rze gi­nie w czło­wie­ku;
Gdy już żad­na z ziem­skich chu­ci
Wła­dzy Du­cha nie za­kłó­ci.

Jak to musi być przy­jem­nie!
Nic poza mną, wszyst­ko we mnie:
Zmy­słów swo­ich gę­stą pia­nę
Zbie­rasz w so­bie jak śmie­ta­nę



I rzu­casz (czy to nie pro­ściej?)
Na ekran Nie­skoń­czo­no­ści.
Oczysz­czo­ny duch ula­ta
W har­mo­nij­ne krę­gi świa­ta,

Do­ko­ła czło­wiek spo­glą­da,
Nic nie pra­gnie, nic nie żąda,
W cią­głej eks­ta­zie na ja­wie
Żyje się -- za bez­cen pra­wie.

A czas! tu do­pie­ro zy­ski:
Żaden cia­ła po­pęd ni­ski
Ro­bo­cze­go dnia nie kur­czy,
Nie za­wa­dza w pra­cy twór­czej;

Z po­ko­ju, mocą ta­jem­ną,
Nie wy­ga­nia cię w noc ciem­ną;
Gdzież tam! Z nie­biań­skim spo­ko­jem
Sie­dzisz przy biu­recz­ku swo­jem,

Hu­czy, dymi sa­mo­wa­rek,
Ty rów­niut­ko jak ze­ga­rek,
Za­wsze z jed­na­ką ocho­tą,
Ni­zasz my­śli nit­kę zło­tą,

Upra­wiasz swój in­te­re­sik
Po­god­nie jak dru­gi Esik.
Od cza­su Du­cha na­ro­dzin
Dzień po­dwo­ił licz­bę go­dzin!

A cóż do­pie­ro w po­dro­ży!
Żadna chwi­la się nie dłu­ży;
Ląd czy mo­rze, ty bez prze­rwy
Za­wsze masz spo­koj­ne ner­wy;

Nie za­cho­dzisz ni­g­dy w gło­wę,
Jak bli­sko mia­sto por­to­we;
Nie sta­jesz ca­lut­ki w pą­sie
Przy po­dej­rza­nym anon­sie;

Bez żad­nej my­śli ubocz­nej,
Jak pro­sty świa­dek na­ocz­ny,
Ba­dasz so­bie obce kra­je,
Zwy­cza­je i oby­cza­je;

Oglą­dasz domy, uli­ce,
Zwie­dzasz ślicz­ne oko­li­ce,
Bez kło­po­tów, bez przy­kro­ści,
Bez dwu­znacz­nych zna­jo­mo­ści:

Nie ro­zu­mie ta dzicz mło­da,
Co to za wście­kła wy­go­da.
Cóż to za prze­sąd, za­iste,
Ba, urą­go­wi­sko czy­ste,

Ta niby-praw­da utar­ta,
Że tyl­ko mło­dość cos war­ta!
Przy­po­mnij so­bie, czło­wie­ku:
I czym ty by­łeś w tym wie­ku?

Ot, pę­dzi­wiatr, du­reń mło­dy,
Ślepe na­rzę­dzie przy­ro­dy,
Wszę­dzie go­to­we po tro­sze
Wściu­bić te swo­je trzy gro­sze;

W sza­leń­stwie gor­szy od źwi­rząt:
Wprost już nie czło­wiek, lecz przy­rząd!
I co taki wie o świe­cie,
O ży­ciu czy o ko­bie­cie?



Czy w tym pu­stym łbie się mie­ści,
Co zna­czy po­wab nie­wie­ści?
Ta har­mo­nia nie­sły­cha­na
Po to od Boga jej dana,

By iść przez świat niby świę­ta,
Uwiel­bia­na i nie­tknię­ta,
Obca wszel­kim ziem­skim sza­lom,
Wieść ludz­kość ku ide­ałom!








Czy taki mło­kos to czu­je?
Czy zro­zu­mie, usza­nu­je?
On, co żyje jed­ną chęt­ką:
Dużo, byle jak i pręd­ko!












Inna rzecz, gdy już w nas cud­nie
Nie­czy­stość wszel­ka wy­chłód­nie.
Wów­czas, ach, wów­czas do­pie­ro
Wraz z tą naj­pięk­niej­szą erą --
Wie­lu z pa­nów mi to przy­zna --
Żyć roz­po­czy­na męż­czy­zna:

Gdy z płci swo­jej nie­wol­ni­ka
Zmie­nia się w pana, w zwierzch­ni­ka;

Gdy wol­ny od grub­szych ro­bot
DUCH za­ży­wa peł­ni swo­bód.
Czy zro­zu­mie mło­da gło­wa,
Co to na przy­kład roz­mo­wa?
Gdy dwie płcie, zgo­ła od­mien­ne,
Wy­mie­nia­ją my­śli cen­ne;









Sło­wo z sło­wem igra, skrzy się,
Fru­wa jak pił­ka w te­ni­sie,
Cza­sem le­ciut­ko do­ty­ka
Mi­ster­ne­go dwu­znacz­ni­ka,
To pa­ra­dok­sem się mie­ni,
To licz­ko wsty­dem spla­mie­ni;
Któż mi­strzem w ta­kiej roz­mo­wie?
Tyl­ko doj­rza­li pa­no­wie!



A mło­dy? Głu­pie to, pło­che,
Tyl­ko po­bru­dzi poń­czo­chę,
Bąka coś, po­żal się Boże,
To znów kwa­śny, nie w hu­mo­rze,
Jed­na myśl go ści­ga wszę­dzie:
Bę­dzie... z tego czy nie bę­dzie.
Ni­g­dy po­jąć nie był w sta­nie,
Jak to może ba­wić Pa­nie.

Sło­wem, nie prze­są­dzę wca­le:
W po­dró­ży czy kry­mi­na­le,
Przy pra­cy czy przy za­ba­wie,
W każ­dej sy­tu­acji pra­wie,
Czy przy po­li­tycz­nej mi­sji,
Czy w te­atral­nej ko­mi­sji,
Wiek doj­rza­ły ma, bez bla­gi,
Tak oczy­wi­ste prze­wa­gi,


Carl Hauser








Że ży­czę wam, bra­cia mili,

By­ście go ry­chło do­ży­li