niedziela, 26 czerwca 2022

Jan Lechoń



Jan Lechoń. 
( 1899 - 1956 )

Pochodził ze starego rodu żmudzkiego, osiadłego w Warszawie w XVIII w. Jego dziadek mówił jeszcze po litewsku i służył w armii Napoleona.
Był
egzaltowanym młodzieńcem, rozmiłowanym w romantycznej przeszłości
Polski. Zagłębiony w książkach, interesował się teatrem, spędzał wieczory
na lekturze wieszczów.

W roku 1967 starszy brat, Zygmunt, wspominał na łamach Tygodnika
Powszechnego: "Książki, sztychy, obrazki - to był świat, w którym Leszek
żył i czuł się chyba najlepiej.


Poeta po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. był  jednym z założycieli poetyckiej grupy
Skamander.
Artystyczno-literackie towarzystwo  otoczone uwielbieniem urzędowało
przy stoliku na pięterku kawiarni "Ziemiańska"
Jan Lechoń stał się ulubieńcem bywalców lokalu , a następnie salonów w Polsce.


  W czasie II wojny światowej  wraz z Tuwimem wielkim swoim przyjacielem znalazł się w Nowym Jorku, gdzie z wielką pedanterią wszystkie te  zaszczyty  "światowości" 
pielęgnował na Emigracji, najpierw w Paryżu, a później w Nowym Jorku. 

Przyjaźń poetów trwająca ćwierć wieku zakłóciła i całkowicie poróżniła  . 
  ideologia - Lechoń, nie chciał wracać do rządzonej przez komunistów ojczyzny, Tuwim wybrał odmienną drogę.

- Ostatnia rozmowa Lechonia z Tuwimem odbyła się 22 maja 1952. 
Niespełna miesiąc później Lechoń napisał dramatyczny list do swojego przyjaciela, w którym zerwał swoją przyjaźń.
 Zdawał się  się jednak rozumieć dramat wyborów Tuwima, żałował
go i nigdy otwarcie nie potępił.  Po śmierci przyjaciela , napisał - bolesny i
wzruszający wiersz:

*  *  *
Widzę włosy Twe siwe i twarz Twoją ostrą,
I rękę, co jak wiosło odbija od jawy.

Snujesz oto się nocą, nieszczęsny Cagliostro,

Pustymi ulicami nie Twojej Warszawy.

Od wichury wieczności porwanymi zmysły

Chcesz wchłonąć z nowych ulic czas zmarłych zapachów,

Wśród świateł nowych latarń, co na nich rozbłysły.



Wznosisz wzrokiem szalonym cienie dawnych gmachów.
I płaczesz, bo deszcz, słyszysz, ciecze z starej rynny,
I sam jeszcze nie wierząc, że nikt Ci nie wzbroni -

Wyciągasz dłoń swą w mroku, przestępco niewinny,

Do podanej z daleka znowu bratniej dłoni.


Większość życia spędził w Nowym Jorku .Tęsknił za Polską. Cierpiał na zaburzenia psychiczne, popadał często w depresję.. 8 czerwca 1956 roku w Nowym Jorku popełnił samobójstwo do dziś okryte tajemnicą, bo do końca pisał świetne utwory i nic nie wskazywało na krok ostateczny. Zostawił po sobie niezwykle interesujące „Dzienniki“. Ostatni  w nich zapis pochodzi z 30 maja, na kilka dni przed śmiercią, a w nim ta znamienna myśl:

„Można zawsze znaleźć w swej inteligencji, woli, sercu coś co pomoże nam w walce z życiem, z ludźmi. Ale na walkę z sobą – jest tylko modlitwa.”

Niestety, z biegiem czasu nawiedzały Poetę coraz silniejsze stany depresyjne; będąc pod stałą opieka lekarzy, uczęszczał na seanse psychiatryczne i był leczony "zielonymi pigułkami", których składu możemy się tylko domyślać. 
Do pogłębiających się załamań psychicznych doprowadzała go świadomość niemożności kontrolowania swojej sfery intymnej, co było przyczyną wielu dramatycznych sytuacji i stałego konfliktu uczuciowego. 
Z przyjacielem, a zarazem partnerem życiowym łączył go głęboki związek uczuciowy , trwający aż do śmierci 

W Dzienniku pod datą 2 V 1951 jest taki zapis:
 
"Jest to uczucie weszłe mi już w krew, wysublimowane do szczytów idealizmu i poświęcenia, a ukrywające na dnie piekło miłości."

                         *  *  *    

Jest mi dzisiaj źle bardzo, jest mi bardzo smutno,
Myśli mam zwiędłe, chore, jak kwiaty na grobie,
Za oknem wisi niebo niby szare płótno.
Nie mogę cię dziś kochać i myśleć o tobie.



Między nami jest przepaść, przepaść niezgłębiona,
I choćbyśmy wykochać po brzeg dusze chcieli,
To wszystko, co nas łączy, jest miłość szalona,
A wszystko, co jest prawdą, na wieki nas dzieli.

Wiem teraz: to jest jasne jak słonce na niebie,
I musi skonać serce pod ciężką żałobą,
Bo nigdy cię nie wezmę na wieczność dla siebie.
Ty nigdy mną nie będziesz, a ja nigdy tobą.


.

6 czerwca j1956r.  jego życie dobiegło do ostatecznego końca na bruku ulicy przy hotelu Henry Hudson w Nowym Jorku. 
Śmierć zwyciężyła życie! Zakończyła się walka pomiędzy aniołami,
pomiędzy demonami...człowieka o beznadziejnie skomplikowanym życiu
osobistym -  

Jego przyjaciel Stanisław Baliński pożegnał Lechonia wierszem 

*  *  *
Nie dla ciebie ojczyzny własne ani cudze
Mój zagubiony Leszku, biedny emigrancie,
Swoi są tam dla swoich, obcy tu - dla obcych,

Stoisz sam w nowojorskim mieszkaniu i słuchasz

Moniuszkowskiej nostalgii, zaklętej w kurancie,

Który cię już pocieszyć nie może... Wybiegasz!


Jak ty się śpieszysz, Leszku. Zabrakło ci celu
Prócz drogi do jakiegoś obcego hotelu,

Wszystkie lęki się zbiegły, wróżby, przepowiednie -

Biegniesz teraz po schodach, nie tęsknisz, nie płaczesz...

Leszku, uważaj Leszku, bo za tobą biegnie

Twój cień w starym żakiecie, dopadł cię u szczytu

Dotyka twoich ramion, woła: "Skacz"...

I skaczesz.


Są skoki w dół finalne, na bruk i kamienie,
Są skoki w górę lekkie, jak obłok i cienie,

Są także skoki w przeszłość. I ty właśnie, Leszku,

Skoczyłeś w śpiewną przeszłość, w sam środek wieczoru,


W salę z czwartego aktu ze Strasznego dworu.
Pan Miecznik wznosi kielich, młodzież krzyczy "hura"

i płyną w takt na zawsze polskiego mazura.

Patrzysz, Leszku, zdumiony. Za oknami sanna,

A tu wstążki, kontusze, złociste łuczywa,

Operowe lampiony w barwach pomarańczy


I biegnąca do ciebie melodia, jak panna,
Wyciąga obie ręce, woła : "Tańcz"...

I tańczysz


Już nigdy do ojczyzny nie powrócił. Tęsknota i trwoga przed wizją  samotnej śmierci na wygnaniu, na obcej ziemi go nie opuszczały. .


*   *   *

Droga Warszawo mojej młodości,

W której się dla mnie zamykał świat!
Chcę choć na chwilę ujrzeć w ciemności
Dobrej przeszłości

Popiół i kwiat.

Zanim mnie owa ciemność pochłonie,

Twoich ogrodów chcę poczuć woń.

Niechaj Twych ulic wiatr mnie owionie,

Połóż Twe dłonie

Na moją skroń!

Jak kiedyś zapach bzowych gałązek

Wśród kropli rosy i słońca lśnień,

Tak inny z Tobą marzę dziś związek:







Starych Powązek
Głęboki cień.

Marzę, że Ty mi zamkniesz powieki,

Lecz choćbym z ciężkich nie wrócił prób,

Będę Ci wierny, wierny na wieki

Aż po daleki

Wygnańczy grób.







W 1991 prochy poety ekshumowano z cmentarza Calvary w Queens w Nowym Jorku i pochowano na Cmentarzu Leśnym w Laskach we wspólnym rodzinnym grobie wraz z rodzicami Władysławem i Marią Serafinowiczami


Przyjaźnie nawiązane jeszcze w młodości, za czasów Skamandrytów,
przetrwały długie lata, szczególnie z Kazimierzem Wierzyńskim, który
pozostał mu wierny przez 37 lat, a w Nowym Jorku otaczał go szczególną
troską, a w końcu zajął się jego pogrzebem. 


JAN LECHOŃ
Hymn Polaków na obczyźnie


Jed­na jest Pol­ska, jak Bóg je­den w nie­bie,
Wszyst­kie me siły jej skła­dam w ofie­rze
Na całe ży­cie, któ­re wzią­łem z Cie­bie,
Cały do Cie­bie, Oj­czy­zno, na­le­żę.

Twych wiel­kich mę­żów przy­kład do­sko­na­ły,
Twych bo­ha­te­rów wiel­bię świę­te ko­ści,
Wie­rzę w Twą przy­szłość peł­ną wiel­kiej chwa­ły,
Po­tę­gi, do­bra i spra­wie­dli­wo­ści.

Wiem, że nie ucisk i chci­we pod­bo­je,
Lecz wol­ność lu­dów szła pod Two­im zna­kiem,
Ze nie ma dzie­jów pięk­niej­szych niż Two­je
I więk­szej chlu­by niź­li być Po­la­kiem.

Je­stem jak żoł­nierz na wszyst­ko go­to­wy
I jak w Oj­czyź­nie, tak i w ob­cym kra­ju
Czu­wam i strze­gę skar­bu pol­skiej mowy,
Pol­skie­go du­cha, pol­skie­go zwy­cza­ju.

Z na­ro­dem pol­skim na za­wsze zwią­za­ny
O każ­dej chwi­li to samo z nim czu­ję,
Do wspól­nej wiel­kiej przy­szło­ści we­zwa­ny
Wszyst­kim Po­la­kom bra­ter­stwo ślu­bu­ję.

                                          
   NOKKTURN 
(mój ulubiony wiersz Jana Lechonia)




Cóż ja jestem? Liść tylko, liść, co z drzewa leci.
Com czynił - wszystko było pisane na wodzie.
Liść jestem, co spadł z drzewa w dalekim ogrodzie,
Wiatr niesie go aleją, w której księżyc świeci.

Jednego pragnę dzisiaj: was, zimne powiewy!
Wiec nieś mnie, wietrze chłodny, nie pytając po co,
Pomiędzy stare ścieżki, zapomniane krzewy,
Które wszystkie rozpoznam i odnajdę nocą.

W ostatniej woni lata, w powiewie jesieni
Niech padnę pod strzaskany ganek kolumnowy,
By ujrzeć te, com widział, podniesione głowy
Wśród teraz pochylonych, zamyślonych cieni.

 

 

Uciszaj, srebrna nocy, całą ziemię śpiewną!
A ja padnę na trawę wilgotną od rosy,

Lub będę muskał cicho niegdyś złote włosy,
Których dziś już koloru nie poznałbym pewno.

Jan Lechoń     
  

Brak komentarzy: